środa, 6 maja 2015

Czasami żałuję, że nie palę.

Mecenasie M.,

Dobrze, że nie piszesz do szuflady. I że jesteś niestrzelany.

Też mam historię niezwykłą, też opartą na faktach. Tylko bez mnichów chińskich. Wypożyczyłam trzy książki. Wszystkie są mistrzostwem świata pisania o wszystkim i o niczym. Różowe tabletki na uspokojenie KJ, Czytadła Osieckiej i książkowa wersja Chlip-Hopu

Ale co jest najlepsze?? W tym egzemplarzu Jak trwoga to do bloga jest dedykacja i autografy autorów. Przypominam, że wypożyczyłam te pozycje. Widziałeś kiedyś dedykację w książce z biblioteki? No właśnie. A tu jest.
"Dla kolegi na Święta"
Dla kolegi na Święta! Jakże zagadkowe! Jedno zdanie, a cała historia miłosna. Albo nie miłosna. Bo najpierw sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie? Czy to jest własność czy użytkowanie? Potem odsyłam Grechutę z Mickiewiczem, że nie, nie wołałam ich i że nie ma o co się Gniewkać.

Po drugie – dlaczego ta książka została do biblioteki oddana? Czy oddał ją kolega? Czy koleżanka? A więc czy do faktu przekazania jej jako prezentu w ogóle doszło? (I czy zachowano formę aktu notarialnego??) A jeśli nie to dlaczego? Czy do Świąt w ogóle doszło? Może Świąt tamtego roku nie było? Pewnie jednak były. Czy więc jeszcze przed nimi doszło do rozstania? O ile było jakieś zstanie! Toż to kolega, do kroćset, czyż nie można podarować koledze książki w prezencie?!  

Ale żeby tak zaraz po rozstaniu dokonywaćdrobiazgowej inwentaryzacji  i całkiem dobrą książkę oddawać do biblioteki? Można było wszak poczekać na innego kolegę i kolejne święta!

Wreszcie inna możliwość – do przekazania prezentu doszło. A kolega oddał prezent, zapewne ze sporym poświęceniem zdobyty. Może oddał po rozstaniu, a więc także jako amator inwentaryzacji. Dramat. A może oddał zaraz, bo całkiem w tego typu rzeczach nie gustuje. Takich tam uwznioślonych marudzeń nie rozumie i nie czytuje. Jeszcze większy dramat. Bo jak to temu związkowi wróży? Ona każdy liścik od niego „Kup mleko”, ”Nie czekaj z kolacją”, kokardką przewiązuje i w złotym puzdereczku chowa, a on myśli sobie – a co ja tam będę czytał co jakiś tam Jacek Poniedziałek wypisuje. 

Tak, czy owak – dramat i trwoga. Nie tylko do bloga.

Nie miejsce jednak na dramaty, skoro wiosna. Wiosna? Wiosna! Rozbuchana, że sam Tuwim by się takiej nie powstydził. Szeroka zalana słońcem, sezon turystyczno – szkolno-wycieczkowy w pełni. Lody! Rolki! Trawa zielona! Pierwsze nagie męskie łydki. Ludzie spragnieni słońca. Uśmiechają się. Ale co się w ogóle zmieniło? Pogoda? I tylko z tej pogody oni tacy zadowoleni. I z tej przyrody, że zielenieje i bucha..?
A z czego ta przyroda taka zadowolona? Sama z siebie tak, skoro toto takie chimeryczne ledwo kilka tygodni temu było. Gałązki golutkie, że wstyd. Kwiatek żaden łebka nie wystawił. Wszystko popielate i nadąsane. I co ? I wiosna. Życie. Czy więc chcesz czy nie, drogi M nieświąteczny, Ty w tym Święcie i w tym Zmartwychwstaniu najprawdziwszym uczestniczysz najbardziej i najautentyczniej.

Jak ciepło to i balkony częściej pootwierane. Czasem żałuję, że nie palę. Mój balkon jest taki niewykorzystany. A zasługiwałby na większe zainteresowanie. Jest po północy. Właśnie nocą najbardziej lubię wychodzić na balkon. W dzień mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Oczywiście w 99% życiowych sytuacji to nie jest prawdą, ale wiesz, #problemyjedynaków.

Teraz jest ciemno. Przyjemnie, ciepło.  Czuć niesamowity spokój i ciszę. Zupełnie jakbym była tutaj zupełnie sama. Wdech-wydech. Niesamowicie. Ścieżka, którą w ciągu dnia tam i z powrotem non stop ciągną ludzie do Plazy jest zupełnie pusta. Supermarket zamknięty, świeci tylko kilkoma neonami i buczy jednostajnie. W tym słabym świetle latarni przypomina statek ufo, który zrobił sobie krótkie międzylądowanie. Może kiedyś rano wyjrzę przez okno a jego już nie będzie?

Słyszę jakieś głosy. To dwóch młodzieńców w sportowej odzieży. Nie mogą mnie zobaczyć, ale mimo woli cofam się nieco. Stają a jeden z nich załatwia potrzebę. Wreszcie mijają blok dyskutując zawzięcie, też przekonani, że są tu zupełnie sami. 

Na balkonie obok widzę dwie lampki solarnie fikuśnie wetknięte w doniczkę a piętro wyżej dwie małe tuje w doniczkach. Mój dziadek kiedyś posadził na działce żywopłot z pięknych tuj. W nocy przyszli złodzieje i mu je wykopali. Mam nadzieje, że te tuje sąsiada na trzecim piętrze są bezpieczne. #stopzłodziejomtuj

Tymczasem dostrzegam, że jakaś postać pojawia się za oszklonymi drzwiami do Plazy. Chce wyjść. Jak to możliwe? Już dawno po zamknięciu i po ostatnim kinowym seansie. Drzwi nie rozsuwają się, więc człowiek wraca wgłąb Plazy. A może uwięzili go kosmici? 

Czuję delikatny wiatr, muska mnie po twarzy i lekko furkocze piżamą. Wyglądam chyba jak pacjent szpitala psychiatrycznego, gapiąc się tak przed siebie w przestrzeń. Słyszę nagle odgłosy fechtunku. Czyżby któryś z moich sąsiadów był rycerzem? Niemożliwe, odpowiadam sobie natychmiast racjonalnie. Nie miałby gdzie trzymać białego konia. 

Skąd więc ten szczęk oręża? Wychylam się nieco, to sąsiad z dołu gra w jakąś grę wideo. A więc nie rycerz. Tylko Frank Underwood.

Jednak jest trochę chłodno. Czas spać, czas wracać do środka. Kończę wieczorny różaniec. Czymś jednak trzeba zająć ręce, nawet jak się nie pali. 


Życząca dużo zielonych prezydentów do sejfa,

Charlotte, the original royal baby



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz