czwartek, 11 czerwca 2015

To nie jest czas na długie listy

Your Royal Highness Princess Charlotte of Blog,

Przede wszystkim chciałbym uspokoić, zarówno Ciebie, jak i naszych wiernych Obywateli Czytelników. To nie jest tak, że blog umarł, plac zasypały zwiędłe liście, ławeczka zaczęła trzeszczeć i w ogóle wykreślili nas z planu internetów, a nawet z google maps. ‘Na plac!’ żyje – jest co najwyżej w jakiejś przejściowej śpiączce. Przewracając się zatem na drugi bok, mruknę tylko szybko tę wiadomość i… no cóż… wracam do rzeczy o wiele mniej przyjemnych.


Wprawdzie świat dokoła wybucha i szaleje zielenią, ciepłem, światłem (ach, i tymi nagimi męskimi łydkami też ;P) jeszcze bardziej niż gdy pisałaś o nim w ostatnim liście, co jest piękne z jednej strony. Z drugiej, świat się z nas śmieje, bo niezbyt możemy – my, studenty – z niego korzystać…

Nadszedł bowiem ten czas (a z racji mojego długiego milczenia można się domyślić, że nadszedł on już całkiem dawno temu), w którym wyłącza się wszelka twórcza aktywność mózgu. Czas w którym kofeina wypłukuje z organizmu ostatnie pokłady kreatywności. W którym hasło ‘zróbmy sobie przerwę’ wywołuje ekstazę tak wielką, że ma się nawet siłę wstać od stołu i zejść w dół po BUW-iastych schodach… żeby wypić kolejną kawę. ‘Duża latte na mleku sojowym. Zniżka studencka. Na wynos’ (na wynos, żeby dostać ją w papierowym kubku – można go później obdzierać i zająć czymś ręce). Panie baristki już wiedzą. Nie trzeba im tego mówić. Znam się już zresztą z nimi, kojarzę imiona. Jesteśmy niemal jak kofeinowa rodzina. Uśmiechamy się do siebie o każdej porze dnia (a ostatnio nawet bibliotecznych nocy… #buwdlasów). I to bezcenne zdziwienie, gdy zamawiam jakąś inną kawę! – nie, nie płacę za nie kartą Mastercard.

Kilka miesięcy temu zastanawiałem się, gdzie jest dom. Czy się idzie, czy się wraca itp. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo bezsensowne były to rozważania. Teraz sytuacja jest prosta – mam po prostu nowy dom. Bardzo przestronny, zielony. Ma nie tylko taras, ale nawet ogród (w tym na dachu), fontannę. Na bogato! W zasadzie to największy dom, jaki kiedykolwiek miałem. I prawdopodobnie jaki kiedykolwiek będę miał. Nie wiem, czy częściej chce mi się w nim śpiewać za A.O. „Zielono mi”, czy może jednak za Magdą Czapińską
W moim magicznym domu
Wszystko się zdarzyć może
Same zmyślają się historie,
Sam się rozgryza orzech.
Najczęściej dzieje się tam jednak to…

 


 


 

Wiem, że jestem ostatnio bardzo złym prowadzaczem bloga. Na nic się zdały kierowane pozablogowymi kanałami prośby, groźby, ponaglenia i przypomnienia. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak całą masę wymówek. Kontratyp kolokwium, kontratyp egzamin, kontratyp sesja, kontratyp Unia. Czytam zdecydowanie zbyt dużo prawniczych książek, a one tępią moją kreatywność. Wprawdzie mam mnóstwo pomysłów, ponotowanych na różnych kartkach, tabletach (na jakieś 3 listy do przodu!), ale problem stanowi żeby usiąść i jakoś sensownie przelać to na klawisze komputera. Największym zaś zmartwieniem jest, żeby przy tym nie zasnąć!

Nie jest to kłopot abstrakcyjny, bo moje pierwsze podejście do tej wiadomości było jakieś 2 tygodnie temu i skończyło się właśnie w ten sposób, tzn. z klawiaturą komputera odciśniętą na czole i policzku. Może jednak dobrze, że wtedy mi to nie wyszło, bo stworzyłbym post bardzo polityczny, a tego powinniśmy jednak naszej blogowej przystani oszczędzić. Był to bowiem czas, w którym bardzo się obraziłem: na posłów szczególnie, a na Polskę ogólnie. Na posłów, że głosują jak osły. Na Polskę, że jest taka jaka jest. I chyba nie bardzo jest szansa, żeby cokolwiek z tym zrobić. Ewentualnie zaśpiewać „Kocham Cię jak Irlandię” ;)
Czarę goryczy przelało jednak zasłyszane w autobusie: „In vitro jest po to, żeby pedały mogły sobie robić dzieci”. Kocham język polski, ale ostatnimi czasy coraz rzadziej mam go ochotę słuchać…

Na szczęście minęła chwila, a ja troszeńkę ochłonąłem. I zamiast całego listu pozwoliłem sobie na jeden zaangażowany akapit. Powiedziałem, co wiedziałem. I z tym kończę. Obiecuję! Nie oznacza to, że nie męczą mnie już takie absurdy. Jednak żeby zachować na to wszystko resztki zdrowia psychicznego oraz nie musieć obrażać się na rzeczywistość, trzeba chyba zacząć się odrobinę mniej przejmować. I zostać takim zdrowym ignorantem - „Dla naszego własnego dobra Krzysia”. Wypracowałem sobie więc skuteczną metodę i staram się wcielać w życie nową filozofię, którą wywodzę – a jakże! – z piosenki. I wyjątkowo nie jest to ani A.O., ani Przybora, ani Młynarski, ani Czapińska, ani nawet Magda Umer czy ja sam! Napisała ten tekst pani Anna Saraniecka. Piosenkę usłyszałem zaś pierwszy raz, kiedy byłem kilka tygodni temu z moją siostrą na koncercie Renaty Przemyk. Tzn. B. była na koncercie w Gdańsku, a ja słuchałem go z Warszawy przez telefon (ach te darmowe rozmowy!). Usłyszałem melodię, usłyszałem tekst. Pokochałem. To takie mądre i takie proste. I takie dobre dla mojego w-gorącej-wodzie-kąpania i niecierpliwej głowy.

Spiesz się raczej wolno,
bo nie warto biec –
- wszystko jeszcze zdążysz mieć.

Prawda, że genialne?

Przede mną ostatni egzamin. Ostatnia prosta. Stres i wyczekiwanie – żeby wreszcie był koniec.

Dzisiaj przeżyłem pierwszy dzień od przynajmniej kilku tygodni (nie licząc przymusowego zamknięcia w święta państwowe), w którym ani przez sekundę nie uczyłem się w BUWie. Ba! Nawet nie otworzyłem żadnego podręcznika! Dzień dla głowy. Powrót mózgu do normalnego stanu skupienia, bo ostatnio osiągnął konsystencję rozwodnionej papki. To taka miła odmiana! Zwłaszcza, że sporą część dnia spędziłem razem z innymi Okularnikami w Studiu im. A.O. w „Trójce”, prowadząc eliminacje do 18. Konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Cudowne uczucie – ani przez chwilę nie myśleć o prawie – a myśleć o poezji!

Dla podkreślenia wyjątkowości tego dnia – siedzę teraz przed komputerem, jem lody miętowe, popijam Bombillę i myślę sobie, że dokładnie za 50 dni będziemy w Kazimierzu. Bardziej optymistycznie nie mogłem skończyć! Zatem dla odmiany – obrazek aktualny:

 

„Gościu znużony, Gościu znudzony,

Jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,

Zajrzyj tu do nas koniecznie!”

Spieszący się raczej wolno i jeszcze wszystko zdążący mieć,
M.

PS. Licznik wyrazów w lewym dolnym rogu ekranu podpowiada mi, że to mój najkrótszy list do Ciebie. Ale mamy sesję! To nie jest czas na długie listy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz