Moja Droga Hołownio!
Już wiem, dlaczego razem piszemy bloga!
Właściwie wiem to od dawna i znam ku temu przynajmniej miliard powodów, ale w
ostatnim liście dostarczyłaś mi jeszcze jednego: nawet jak piszesz bez sensu to
piszesz z sensem! To bardzo cenna umiejętność, bo przecież nie zawsze da się
pisać do rzeczy. A pisać trzeba. Przezwyciężać blokady, pokonywać wyrwy w
wenie, pisać, pisać, grafomanić. I pomimo tego, że z duetu Prokop&Hołownia
zawsze wolałem Hołownię to z niejaką zazdrością oddam Ci go na alter ego. Z
racji wzrostu.
Domagasz się podsumowań
warszawskich. Dostaniesz je, bo to genialny temat. Właściwie nawet na więcej
niż jeden post. Cała książka by mogła z tych moich zmian i rewolucji powstać. Ale
najpierw niech się domknie ten rok: jesień, zima, wiosna, lato. Jak u
Vivaldiego. Tymczasem ostatnie dni i tygodnie zdecydowanie wymagają wspomnienia
o nich. Parafrazując bowiem jakiegoś Francuza (pewnie Ludwika, bo każdy Francuz
ma na imię Ludwik, każdy facet z widłami to Posejdon, a każdy muzyk to Justyna):
Ślub wart jest mszy! Czy jakoś tak…
Chciałem Ci dzisiaj w filmowym
skrócie opowiedzieć historię pewnej miłości, a właściwie pół roku z życia brata
panny młodej – funkcji oficjalnie wpisanej na listę najcięższych zawodów świata
Międzynarodowej Organizacji Pracy.
Guess who’s coming to dinner
Mroźny styczniowy dzień. Byłem
chory i się źle czułem. Zatrułem się jakimś jedzeniem, całą noc nie spałem,
byłem blady jak ściana i w ogóle było mnie pół. W dodatku cały poprzedni
wieczór spędziłem na lawirowaniu między informacjami, starając się wybadać,
kiedy będę mógł dać sygnał do przyjazdu celem ogłoszenia wielkiej informacji
pewnym dwóm osobom (przez pewne inne dwie osoby). Moje lawirowania były bardzo
udolne. W wielkim staraniu o utrzymanie tajemnicy usłyszałem wprost pytanie od
mojej Mamy: „Andrzej oświadczył się Bogusi?”. Jestem genialny utrzymywaczem
wszystkiego w sekrecie. Zapraszam do siebie wszystkie agencje wywiadowcze
świata. Kontrwywiadów nie zapraszam. Dla własnego bezpieczeństwa.
Diabeł ubiera się u Prady
Megalomania świadka sięga granic
tak wielkich, że poniekąd właśnie porównuje się do Mirandy Pristley. Ale
nieważne. Trzeba się przecież jakoś ubrać! Poszukiwania trwały łącznie pewnie
tyle co inny film – 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Znalazłem cudny garnitur,
koszulę, nawet poszetkę. Najtrudniej było dobrać pasujący do tego wszystkiego
krawat. W końcu i to się udało. I kiedy już gotów byłem założyć swoje
zwieńczone idealnymi szpilkami buty na nienagannie białym biurku oraz nakładając
na oczy okulary powiedzieć znad najnowszego numeru Runway’a nonszalanckie
„That’s all”, zapaliła się czerwona lampka, a nad moim perfekcyjnie dopasowanym
strojem zabrzmiał alarm ijoijoijo niebezpieczeństwo. Panna Młoda ma sukienkę w
kolorze ecrie. Pan Młody koszulę w tym samym kolorze. Kiedy założę swoją
wspaniałą, przepiękną, z genialnym kołnierzykiem, a przede wszystkim
śnieżnobiałą koszulę, będą przy mnie wyglądać po prostu brudno. I podobno nie
mogłem im tego zrobić. Beżowa lub ecrie koszula garniturowa w moim rozmiarze? Fakt,
że się udało, powinien być dowodem na istnienie cudów. Albo prawdziwości hasła głupi ma
zawsze szczęście. Oddaję to pod osąd społeczności.
Wożąc panią Daisy
Trzy osoby, trzy pokolenia, trzy
walizki, trzy wieszaki – na nich jeden garnitur i sporo sukienek, dwoje kierowców,
jedna pasażerka. Tak ruszamy w drogę. Tour of Poland. Północ-południe. Kiedyś,
w czasach gdy byłem jeszcze stanowczo za mały na to, żeby dosięgnąć do
samochodowych pedałów, śniło mi się, że prowadzę samochód po obwodnicy
Trójmiasta. Zatrzymuje mnie policja, ja wyskakuję z samochodu i niejako
przedstawiając się wykrzykuję nazwę mojego sennego pracodawcy: TOUR DE POLOGNE!
– Ku chwale ojczyzny! – odkrzykuje, salutując mi wąsaty policjant. Tym razem nie
mogłem spać. Trzeba było jechać. Pewna Karo kiedyś stwierdziła, że to koniec
Polski. I może coś w tym jest. Kierunek Olszanica, województwo Podkarpackie.
Daleko. Babcia na tylnym siedzeniu śpi, układając głowę w najdziwniejszy
sposób. Na przednich siedzeniach trwa rywalizacja. I ja i moja Mama wolimy
prowadzić. I jedno i drugie nudzi się na siedzeniu pasażera. Babcia od czasu do
czasu rzuci jakąś uwagę z tylnego siedzenia. Z siedzenia pasażera też padają
jakieś słówka. Moje lub nie moje. Siedź. Odpocznij Stokrotko.
To skomplikowane
Organizowanie wesela to wcale nie
jest taka prosta sprawa. Od znalezienia miejsca (to akurat było bajkowe),
poprzez zaproszenia, wizytówki itp. A piszę tylko o tych rzeczach, które
jako pierwsze przychodzą mi do głowy, żeby zmieścić się w rozsądnym wymiarze
znaków. Porozmieszczanie ludzi po pokojach. Żeby każdy się zmieścił, żeby
każdemu było wygodnie. Pousadzanie przy stołach: żeby ciotka siedziała
obok kogoś, z kim jeszcze rozmawia, bo z całą resztą zdążyła się już pokłócić.
Żeby kolega nie wylądował naprzeciwko narzeczonej innego kolegi, z którą miał
kiedyś romans. Żeby młodociani siedzieli poza zasięgiem wzroku rodziców
zaopatrzeni w odpowiednią ilość procentów. Karkołomne zadanie, zwłaszcza gdy
skład gości zmienia się z godziny na godzinę w miarę kolejnych telefonów.
Dekoracje, zdjęcia, filmy, ktoś właśnie przyjechał i nie ma żelazka, ktoś nie
wie, w jakim jest pokoju, a w ogóle to czy macie coś większego. Meryl Streep by
tego nie ogarnęła!
Godziny szczytu
Odpoczynek jest dla słabych, a
Twoja lista spraw do zrobienia stale się powiększa. Panna Młoda utknęła gdzieś
między fryzjerką a kosmetyczką i to nic, że obie są w jednym pokoju. Matka
Panny Młodej znajduje się na drugim końcu tego pokoju. Nagle stajesz w obliczu
sytuacji, w której jesteś ostatnią w miarę ogarniającą wszystko osobą.
Problem polega na tym, że też powoli przestajesz ogarniać. Przechodzisz w
stronę pałacu przez mostek nad stawem. Idziesz po coś. Dzwoni telefon – musisz
szybko wrócić załatwić coś innego. Wracasz, ale dzwoni telefon. Jesteś natychmiast
potrzebny w pałacu, bo coś tam. Szedłem w tę i z powrotem 3 razy. Nie doszedłem
nigdzie. Telefon prawie wpadł mi do wody. Na przygotowanie zarezerwowałem sobie
45 minut. Dobre sobie… 15 minut przed godziną zero wpadłem do swojego pokoju. Wchodziłem
właśnie pod prysznic, gdy zadzwonił telefon. „Pomożesz…?”. Nie pomogę, chyba że
będę świadkiem na ślubie ubrany tylko w pianę od żelu pod prysznic. Suszyłem
włosy i myłem zęby jednocześnie. Gdy dotarłem na miejsce zostało mi wciąż 12
sekund. Mnóstwo czasu.
Koncert na 50 serc
Przyjechała Justyna. Justyna jest
muzykiem. Przyjechała inna Justyna. Justyna też jest muzykiem. Przyjechała z
nią jeszcze inna Justyna. „Cześć Justyna. Czy Ty też na czymś grasz? – Nie, nie
gram. Jestem dyrygentką”. Dobrze mieć znajomych muzyków. Pod warunkiem, że
akurat bierzesz ślub. W przeciwnym wypadku pewnie też dobrze mieć znajomych
muzyków, ale nie wiem, czy akurat się do czegoś przydają… A tak: wiolonczela,
skrzypce, klawisze, puzon i kilka dobrych głosów. Do tego mały urokliwy kościół
i trochę podniosłej atmosfery. Efekt jest naprawdę całkiem niezły. Tylko po co ten
organista? I czy ma na imię Justyna…?
Goldfinger
Sakramentalne tak zostało
wypowiedziane. Żono, przyjmij tę obrączkę. No tak. Przyjmij, ale nie wchodzi.
Ręce Pana Młodego się trzęsą. Wszyscy patrzą. Obrączka nie wchodzi. To prawda,
że pod wpływem temperatury puchną palce? To prawda, ze na dworze są 32 stopnie?
W jakiej temperaturze topi się złoto? Bo wiecie… znaleziona przed laty złota
bransoletka została przetopiona na obrączki. Obrączki, których w dodatku ja
dzielnie nie zapomniałem ze sobą zabrać. Muszę przyznać, że gdybym poprzedniej
nocy nie był zbyt zmęczony, żeby przyśniło mi się cokolwiek, z pewnością
odtwarzałbym scenę, w której gorączkowo przeszukuję wszystkie nierozprute
jeszcze kieszenie mojego idealnego garnituru w poszukiwaniu obrączek, których
tak bardzo tam nie ma. A tymczasem jeszcze przed samym ślubem kazali mi w
zakrystii położyć obrączki na jakiejś tacce i tyle. Gdybym ich zapomniał nikt
by nie zauważył, tylko ślub by się odrobinę opóźnił. Gorzej gdyby Panna Młoda
zapomniała bukietu i jej przyjaciółka musiałaby po niego biec. A nie. Poczekaj…
Ups.
O jeden most za daleko
Czymże jest tradycja robienia
bramy przed nowożeńcami? Znanym sposobem na zarobienie pół litra wódki. Był
sobie pan, co wódkę chciał. Stanął pod sklepem i bramę miał. Stał na prawo od
kościoła, blokując drogę w kierunku wiejskiej remizy. Orszak weselny jak na
komendę spojrzał na niego, skrzywił się lekko i skręcił w lewo. Sorry, wódki
nie będzie. Biedny ów pan pewnie nie zauważył, że od kilku dni wrzucałem na
fejsa zdjęcia otagowane jako ‘Pałac Biesa’. Cóż… ignorantia Facebook nocet! A w
ogóle ślub mojej siostry w remizie…?
33 sceny z życia
Stajesz przed skrzynką z
obiektywem. Trzask. 20 sekund na przebranie. Trzask. I tak cztery razy. Obok
rożne fikuśne stroje, gadżety, peruki, akcesoria. Fotobudka. Obok pamiątkowa
księga. Zrób sobie zdjęcia, wklej i spraw, żeby Państwo Młodzi na zawsze
zapamiętali twoją głupią minę. Dobrze się bawiłeś na ich weselu? Osobiście
uważam, że to bardzo fantastyczny pomysł! I ja tam byłem – miód i wino piłem, a
zdjęć sobie kilka strzeliłem. A co!
Requiem dla snu
Biegasz po sali i sprawdzasz, czy
goście mają co pić. Kiedy nie mają, biegniesz piętro wyżej, bo jesteś
strażnikiem imponującej ilości wódki. Ogarniasz wiele rzeczy. Latasz, szukasz,
pomagasz, płacisz, pytasz, mówisz, odpowiadasz. Jedyną rzeczą o jakiej marzysz
koło 21. jest kawałek miejsca do spania. Z drugiej strony wiesz też, że jeśli
zamkniesz oczy, do swoich obowiązków już nie wrócisz. A trzeba iść na górę i
donieść wódki. Autopilot, uśmiech nr 4 i bardzo mocne mięśnie powiek. Kiedy
wszyscy idą już spać, musisz jeszcze posprzątać resztę butelek. Moje oczy
zamknęły się o 7.30. Spaaaaać! Całe 3 godziny.
Tajemnice lasu
Poprawiny zostały zaplanowane na
niedzielny wieczór. Wynajęta bacówka pod lasem, grill, ognisko, piwo i gitary.
Para Młoda zaginęła na sesji zdjęciowej, podobnie jak wszyscy inni poza mną.
Byłem jedyną decyzyjną osobą, która miała nad tym wszystkim zapanować. A nagle
okazało się, jak wiele było do opanowania. Nie to jednak stanowiło największy
problem. Wyobraźnię pobudzały bowiem wspomnienia żmii widzianej przeze mnie w
tym miejscu zaledwie dwa dni wcześniej (moja wężofobia jest chyba powszechnie
znanym zjawiskiem) oraz wisząca nieopodal, a podpisana przez miejscowego wójta
kartka, ostrzegająca o pojawiającym się w okolicy niedźwiedziu, który w zeszłym
roku zdążył już kogoś oskalpować. Do myślenia dawały też ślady jego pazurów na ścianie
bacówki oraz świeżo wymienione w niej drzwi – pamiątka po wizycie misia w tym
miejscu tuż po ostatnim ognisku kilka dni wcześniej, a także opowieści pana
kucharza, który mieszając gulasz w garnku opowiadał o przygodzie z rzeczonym niedźwiedziem jego syna. Przygodzie, która zdarzyła się dwa dni wcześniej. I
chociaż wszyscy zgrywali chojraków i raczej się z tego wszystkiego śmiali,
żartując o niedźwiedziu czającym się za krzakami oraz rozczarowaniu jego
nieobecnością wśród nas przy stole, to jednak w drodze powrotnej, zupełnie
serio, dość głośno się zachowywaliśmy i śpiewaliśmy piosenki. W końcu na coś
przydał się mój głos! Mam już teraz pewność: mój śpiew odstrasza nawet wściekłe
niedźwiedzie.
Krajobraz po bitwie
I tyle. Gości wysłaliśmy do
domów: czyli zasadniczo na północ i zachód – inne kierunki były siłą rzeczy (i
gór oraz granic państwa) ograniczone. Reszta alkoholu wylądowała w bagażniku
(zajęła również cały tył auta, jeśli mam być szczery). Znosząc to wszystko po
schodach zastanawiałem się już tylko: zemdleję z kartonem wódki w rękach, czy
może jednak nie. Ostatecznie wszyscy pozostali przytomni. Później, siedząc już
na werandzie pałacu, patrząc na załadowany samochód, cień parkowych drzew oraz
roztapiając się w szalejącym upale, poczułem głębokie szczęście, że to już
wreszcie koniec. Jest to bowiem niewątpliwy komfort, gdy masz tylko jedną
siostrę: nigdy więcej! Bo jeszcze jednego takiego ślubu, z pewnością bym już
nie przeżył.
Zatem szanuj chamie szwagra
swego, zawsze możesz mieć gorszego (albo w ogóle jakiegokolwiek innego, co –
przez wzgląd na okoliczności – lepiej sobie mimo wszystko darować).
M.
PS. Chochoła nigdzie w pobliżu
nie widziałem, chociaż mam wrażenie, że jednak maczał w tym wszystkim palce…
Teraz idę dalej leczyć stopy, bo w końcu ‘Trza być w butach na weselu’. Auć.
PS2. Mam w zanadrzu jeszcze kilka
innych tytułów i opowieści: „Inny świat”, „Trainspotting”, „Taxi!”, „12 years a
slave”, ”Pieniądze to nie wszystko”, „Zapach kobiety”, „Sami swoi”, „Pomorskie
iluzje”, „Dyplomacja”, „Mamma mia”. Bo wygadany jestem. Ale nie mam już
miejsca. Uruchomcie wyobraźnię! :)
Nasze Bronowice |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz