sobota, 2 stycznia 2016

Co każdy bloger wiedzieć powinien


Droga Karo,

Święta, święta i po świętach. Uffff! Ale okazuje się, że niezupełnie. Otóż mamy kolejne święto – rocznicę! Dokładnie rok temu rodziła się idea naplacu, chociaż wtedy wcale nie miał się tak nazywać. Jeśli mam być szczery, wciąż najbardziej w pamięci mam pierwsze pomysły: transvistulak i przezwiślak rządzą! Ostatecznie jednak na plac rządzi jeszcze bardziej, TYM bardziej, że nie dzieli. Oczywiście poza pomysłem na głosowanie, kto wygrywa nasz korespondencyjny pojedynek – akurat tego może lepiej nie wiedzieć!


Coś jednak w życiu zawsze warto wiedzieć, przejdźmy zatem do tego, co lubię najbardziej, a czego nie lubi nikt poza mną - mojego wymądrzania się. Jeszcze konkretniej, pora podzielić się naszym rocznym doświadczeniem blogerów, żeby wszyscy mogli dowiedzieć się tego, co my już wiemy (a jeszcze ściślej rzecz biorąc, co wiem ja, bo Tobie przecież o tym piszę…).

Okazuje się, że pierwszą, najważniejszą rzeczą jest wytrwałość i systematyczność. Pewnie przecierasz teraz oczy ze zdumienia i pytasz się mnie, zupełnie zresztą słusznie, A CO Z TALENTEM!? Tu sprawa jest prosta, choć smutna. Od czasu, gdy TVN pokazuje program „Mam Talent” słowo to diametralnie straciło na znaczeniu. Wprawdzie nie oglądam go już od jakichś sześćdziesięciu edycji, ale nie jestem szczególnie przekonany, że wielu jego uczestników skorzystało z jego dobrodziejstwa. Wiem za to, że Małgorzata Foremniak i Agnieszka Chylińska pozmieniały sobie kolor włosów, a Kuba Wojewódzki posiwiał, a w ogóle to przecież nawet już nie on. Jaki jest z tego wniosek? Talent talentem, ale jeśli nie jesteś jurorem, wytrwałość jest zdecydowanie konieczna.

Jeżeli zaś, podobnie jak niżej podpisany, masz problemy z tą systematycznością, dobrze jest dobrać sobie kogoś do pary. Kogoś, kto będzie Cię motywować, kogoś do inspiracji, kogoś, kto będzie podsuwał Ci nowe pomysły, kogoś, kogo nie można zawieść. Blog w formie listów to naprawdę super sprawa. Sam nawet kiedyś wpadłem na taki pomysł i jakoś się kręci! Poczytaj! Sprawdź! Jest już 40 listów. Ktoś się napisał…

Kolejnym potencjalnym problemem może być tematyka rzeczonego bloga. Lubię ubrania i jestem trochę zakupoholikiem. Nie czuję się jednak dość (nie-)kompetentny, żeby zostać blogerką modową. A już w ogóle nie czuję się kompetentny do pozowania na ściance jakiejkolwiek innej niż ta na Camerimage. Lubię teatr, ale raczej nie zostanę krytykiem teatralnym. Lubię film, ale są też ludzie, którzy znają się na tym o wiele lepiej ode mnie i to oni o filmach blogują. Lubię Agnieszkę Osiecką, ale ona już sama pisze blog. O czym więc pisać???

Zgodnie ustaliliśmy, że piszemy o wszystkim, co ma swoje ogromne zalety i niezaprzeczalne wady. Przede wszystkim możemy obserwować rzeczywistość i pisać o wszystkim, co nam akurat przyjdzie do głowy. A że obie nasze głowy z przychodzeniem do nich przeróżnych rzeczy akurat jakichś wielkich problemów nie mają, brzmi to dość sensownie. Piszemy też od serca, bo wydaje mi się, że cały czas jest ono funkcjonalnie sprzężone z głową. Piszemy to, na co w danej chwili mamy ochotę, dlatego też u mnie często pojawiają się długie wywody pełnym tekstem, a rzadziej wierszyki i inne cuda. Bo te trzeba wymyślać, a do pisania wystarczą palce. Idę na łatwiznę, mimo że wierszyki są fajniejsze, śmieszniejsze i dają chyba więcej frajdy. Zwłaszcza czytelnikom. Ale w moim osobistym rankingu ulubionych tekstów z placu prowadzą te niewierszowane. Zatem robię to, co chcę. I to samo robisz Ty. 

Piszemy to co chcemy, więc sprawia nam to radość. Niestety też, piszemy to co chcemy, a w związku z tym, że nasze gusta okazują się być wyjątkowo niemasowe, nie trafiamy do tzw. masowego odbiorcy. Bo to fakt, że po roku działalności 84 lajki na Facebooku trochę bolą, zwłaszcza w połączeniu z tym nieopisanym zdziwieniem, gdy dowiadujesz się, że ktokolwiek to czyta. Ale to żaden argument! My, dumni blogerzy piszący od serca, nie tworzymy pod publiczkę! Nasi przodkowie walczyli o wolność naszą i waszą. Nawet blogową. Blog, honor, lajki! – jakie czasy, taka rewolucja…

Wydaje się, że kluczową kwestią jest też długość postów – a właściwie raczej ich „krótkość”. Muszę przyznać, że to sztuka której zdecydowanie jeszcze nie opanowałem (cóż za niespodzianka…). Jest w tym jednak jakaś prawidłowość, bo sam zauważam, że gdy tekst jest zbyt długi, po prostu przestaję go czytać w połowie. A przecież puenty są na końcu. Czytajmy do końca! A ja w ramach postanowienia noworocznego postaram się skracać! Wszystko! :D

Myślę jednak, że istnieje jedna recepta na to, jak być blogerem wybitnym. Wystarczy być Karo. I wszystko jasne. Tylko te lajki… No ale nie ma ideałów. Nawet idealnych blogerów.
Sorry, Karo – jesteś tylko wybitna. Co każdy bloger wiedzieć powinien!

A na przydługi koniec życzenia – na kolejny rok blogowy i kalendarzowy. W atmosferę niech wprowadzi Cię ten oto wstęp, będący kronikarskim zapisem historii, która wydarzyła się kilka dni temu. Nie będzie nic o Józefach, super rodzinach, innych świętych, świętach czy uchodźcach. Będzie o tubylcach:

Bydgoszcz. Późny wieczór. Wieje zimny wiatr, więc chowamy się pod wiatą przystankową: drobna pani koło sześćdziesiątki, ja i oni – para nastolatków. Ona ni chuda ni gruba, ubrana w świecące leginsy i jakąś kurtkę siedzi na ławce. Nie ma tego napisanego na twarzy, ale jestem niemal przekonany, że ma na imię Pamela lub Dżesika (pisownia dowolna). On raczej grubszy niż chudszy, średniego wzrostu, odziany w szeroki szary dres, nachyla się nad nią stojąc w szerokim rozkroku. Z ich kierunku dochodzą do mnie i drobnej pani liczne ssąco mlaszczące odgłosy. Zerkam kątem oka, wyglądają jakby chcieli sobie nawzajem pożreć twarze – technika do poprawki. Wychylam nos za wiatę żeby zobaczyć, czy autobus nie jedzie. Nie jedzie. Wracam do początkowej pozycji, raczony już tylko świstem wiatru, bo kochankowie z głośnym plasknięciem właśnie się od siebie odkleili. Rozpoczął się dialog. Ona pyta:
- Ty, a gdybyś miał do wyboru kasę, tak w ch*j dużo kasy, tyle kasy żeby ci k*rwa wystarczyło do końca życia i mógłbyś odpier**lać, co byś tylko chciał albo mnie, to co byś wybrał?
Nastąpiła chwila wyraźnie kłopotliwego milczenia, po której ukochany udzielił jedynej słusznej odpowiedzi
- No ciebie bym k*rwa wybrał, nie? – w jego głosie słychać było nawet nutę przekonania. Dziewczyna ukontentowana wystawiła niemal ładną twarz do dalszego pożerania, gdy padło zabójcze pytanie z drugiej strony:
-A ty co byś k*rwa wybrała?
Ponownie chwila ciszy.
- Eeeee, no ciebie – odpowiedziała, choć widać, że bez specjalnej wiary we własne słowa. Po czym, niczym jak filmie, podjechał autobus, pozostawiając mnie, drobną panią, a także zakochanych w romantycznej atmosferze miłosnych uniesień.

Zatem niezależnie od stanu rzeczywistego, na Nowy Rok życzę łatwych wyborów (wszystkie trudne były już w zeszłym roku – sic!) i licznych niekonsekwencji w zdrowym życiowym pesymizmie! I może jeszcze jakiegoś ciekawego planu zagospodarowania przestrzennego dla naszego placu. Niech rośnie w siłę. I lajki…!

Kończę puentą.

Twój roczny kobloger,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz