sobota, 16 kwietnia 2016

Byłem GWIAZDOM!


Droga Karo,

Udawanie obcokrajowców to rzeczywiście temat odrębny i niewymagający specjalnych dat; co najwyżej specjalnych okoliczności. Podobnie jest z byciem gwiazdą – nie kiedy, ale jak. Przykład? Jedna z szeroko rozumianych ‘gwiazd telewizyjnych’ powiedziała mi ostatnio, że jechała autobusem komunikacji miejskiej Krakowskim Przedmieściem. Żadne z nas nie widziało w tym nic dziwnego: ani ja, ani rzeczona gwiazda. Ostatecznie jazda autobusem miejskim to czynność dość oczywista. Okazało się, że przejazd ten wzbudził jednak swego rodzaju poruszenie. Nie, nie takie typowe wytykanie palcem jak w zoo „O zobacz, zobacz! Gwiazda! Gwiazda telewizyjna!”. Poszczególne spojrzenia mierzące gwiazdę od góry do dołu mówiły bowiem „to już nie stać cię nawet na samochód? To niby co w tobie takiego niezwykłego?”. I bądź tu gwiazdo hipsterem. (FYI: bo gwiazda owa ma samochód, jak również drobne na taksówkę, a autobusem jest czasem po prostu łatwiej)

Dawno, dawno temu sam chciałem być gwiazdą. Uważałem, że to musi być super! Wszyscy cię podziwiają, znają, lubią. Fajnie jest. A potem powstały portale plotkarskie i celebrytki. Teraz bycie gwiazdą musi być przecholernie męczące. Chodzenie w czarnych okularach o zmierzchu z pewnością niewyobrażalnie psuje wzrok. Stres, który odczuwasz, gdy wypożyczasz ubrania od znanych projektantów i wiesz, że nie możesz ich poplamić, bo kosztują tyle, co twoje półroczne dochody, zabija przyjemność picia czerwonego wina na bankietach. Ponadto, z moim przeczuleniem na własnym punkcie, umarłbym z nerwów, ilekroć ktokolwiek mógłby mi na ulicy zrobić zdjęcie, a ja wyglądałbym akurat choć odrobinę nieperfekcyjnie. Poza tym ja zawsze gdzieś pędzę. A tu nagle „M.! M.! Czy możemy sobie zrobić z tobą zdjęcie?”. Nie chcę być niegrzeczny, więc robimy sobie miliard fotografii, lewy profil, prawy profil, selfie, z daleka, dzióbki, głupie miny; autografy na rękach, nogach i pieluchach dla dziecka. Ufff... Udręczony ruszam dalej, pędząc ulicą jeszcze szybciej. Spóźniam się oczywiście, co powoduje szeptane ukradkiem komentarze, o wodzie sodowej, która uderzyła mi do głowy oraz rzekomym gwiazdorzeniu. Nawet starym znajomym każe teraz na siebie czekać! W ten sposób traciłbym kolejnych przyjaciół, aż w końcu zmuszony byłbym przyjąć ofertę z nowego reality show o gwiazdach, które szukają chętnych na zjedzenie z nimi środowej kolacji. Musiałbym się również nauczyć tańczyć, tańczyć na lodzie, śpiewać, mieć znajomo brzmiącą twarz, zostać szukającym rolnikiem, perfekcyjnie prowadzić dom oraz poślubić własnego syna.

Widzę zresztą te nagłówki. Wyszedłem pobiegać: „M. (l. 23) próbuje wrócić do formy. Jego technika pozostawia wiele do życzenia!”. Wyskakuję do sklepu na dół po wodę albo (o zgrozo – też mi się to czasem zdarza) po ciastka: „M (l. 23): Jak on wygląda? Upadek gwiazdy!”. Wsiadam do metra: „M. stracił prawo jazdy? Jest zmuszony jeździć metrem!”. Wieczór w knajpie z przyjaciółmi: „Skandal! Pijany M. w knajpie ledwo trzyma się na nogach!”. A pod tym komentarze: ‘nigdy go nie lubiłem’, ‘krowy doić frajerze’, 'w głowie się POprzewracało!', ‘za stary! niech zrobi miejsce młodszym’, ‘sprzedam Opla’. Wszyscy fotoreporterzy by mnie nienawidzili, bo wciąż przeszkadzałbym im w pracy, podchodząc i żądając, żeby mi pokazali ostatnie 156 ujęć z podekscytowanym ‘nooo, i jak wyszedłem? Jak wyszedłem?’. I to wypowiadanie się na każdy temat w telewizji śniadaniowej. Strasznie mało bym spał, bo przecież zbyt ambitny jestem, żeby na takie spotkanie przyjść nieprzygotowany. Od niewyspania miałbym sińce pod oczami, więc musiałbym wstawać jeszcze wcześniej, gdyż dłużej zajęłoby malowanie przed wejściem na wizję. Sam zresztą musiałbym się wcześniej doprowadzić do porządku. W końcu mogliby mi zrobić zdjęcia w drodze do telewizji! Niewyspany miałbym się do tego składnie wypowiadać. A tu jednego dnia najnowsze trendy w modzie, następnego ludy rdzenne Ameryki Południowej, w sobotę jak przygotować najpyszniejszy hummus. O matko! Przecież ja jeszcze nigdy nie robiłem hummusu!

Zdarzyło mi się poznać w swoim życiu kilka „gwiazd” (chociaż nigdy nie miałem np. sytuacji spotkania Gonery!) i przeważająca większość zachowywała się zupełnie normalnie, bo – o dziwo! – byli zupełnie normalnymi ludźmi. No… może trochę bardziej zaszczutymi i przekonanymi o tym, że wolno im mniej (patrz wyżej). Dlatego nawet ostatnimi czasy zdarzało mi się mówić paru osobom: nie chciejcie być gwiazdami. Ja też już nie chcę.

Ha! A może nie chcę tylko dlatego, że już byłem!? Miałem swój czas antenowy w Polsacie (jakby podliczyć łącznie to jakieś 2,5 minuty!), nadawałem na żywo program radiowy na cały świat (i pół województwa), byłem 8 razy zapraszany na scenę na zakończenie liceum. W międzyczasie byłem również francuskim reżyserem. Za fakt, że wszystkie te wydarzenia przeszły bez większego echa w brukowcach, mogę być tylko wdzięczny. Wszakże dzięki temu mogę wciąż przemykać chyłkiem przez ulicę do sklepu naprzeciwko, nie narażając się na przeczytanie następnego dnia na pudelku „M. myśli, że może wszystko. Przechodząc w niedozwolonym miejscu niemal doprowadził do katastrofy”. W artykule byłoby też napisane, jak fatalnie miałem dobrane buty do wyciągniętego t-shirta.

Tymczasem skoro nie mam w planach dalszego gwiazdorzenia, skupiam się na karierze naukowej. Byłem wczoraj na konferencji o prawach pacjenta w Białymstoku. Mój referat ‘Dobrowolny przymus: autonomia praw pacjenta transseksualnego’ zgodnie z oczekiwaniami wzbudził kontrowersje. W końcu autonomia praw pacjenta sama w sobie jest kontrowersyjna, a tu w dodatku chodziło o kontrowersyjną autonomię kontrowersyjnego pacjenta. Ja również nie mogłem się oprzeć, żeby nie poprowadzić tematu niekontrowersyjnie – ot, taka moja dusza człowieka estrady. W większości wystąpień, najciekawszy był akcent prezentujących – byliśmy przecież w Białymstoku, a ja uwielbiam ten charakterystyczny wschodni zaśpiew.
Kontrowersyjny dla mnie był z kolei inny uczestnik, który prezentował swój referat w sposób następujący: „bendom dochodzić swoich roszczeń, bo przecież wystompiom na droge prawnom”. I tak przez 15 minut. Ale cóż… w końcu przez ten kwadrans to on był GWIAZDOM! Dlatego też wybaczam tę zbrodnię przeciwko fleksji, ale jednocześnie publikuję – w końcu gwiazdy muszą być przygotowane na przytyki.
Tych kilka godzin przypomniało mi również, jak bardzo odwykłem od publicznych wystąpień. Głos mi drżał, język nie działał już tak sprawnie jak dawniej. Przejęzyczenia, zacięcia. Po prostu stres, nerwy i trema. Tym bardziej się nie nadaję i chyba naprawdę już nigdy nie będę gwiazdą.

Ale może to i dobrze, bo poza wszystkim, pamiętajmy, że w przypadku gwiazd mamy zawsze do czynienia z układem! A układy to ostatnimi czasy znów bardzo niebezpieczna sprawa…

Pozdrawiam Cię najserdeczniej!
Nie gwiazda, nie planeta,
Tylko po prostu
M.

PS. Za 105 dni DWA BRZEGI. 105 to również numer autobusu, który zatrzymuje się pod moim domem i którym czasem jeżdżę Krakowskim Przedmieściem. Żadnej gwiazdy dotychczas w nim nie spotkałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz