niedziela, 8 maja 2016

Żubr i zdjęcie rodzinne


Droga Karo,

Po pierwsze – zgodnie z moim słynnym dobrym wychowaniem – najserdeczniej dziękuje Ci za pamięć urodzinową oraz doceniam poświęcenie i pisanie mimo nieposłuszności pióra, słów i klawiatury w okolicznościach wybitnie kolokwiowych. Po drugie – jak to jest mieć 23 lata? W zasadzie dokładnie tak samo jak wcześniej. Chociaż okazuje się, że – tak jak w przypadku Twojej Babci Ireny – nie tylko moi meme, ale i inni mogą postrzegać Cię o wiele starzej. Wyczerpujący casus w tekście.
Wielokrotnie miałaś okazję słuchać o moim Dziadku – szczerze mówiąc zastanawiam się, czy jest ktokolwiek kto mnie zna, a nie miał okazji słuchać/poznać/usłyszeć/wiedzieć. Przez całe życie ja również nasłuchałem się, ile to mam jego cech – że wysoki jak dziadek, że chudy jak dziadek, że sympatyczny, że z poczuciem humoru, że zdolny, że błyskotliwy, och! Dzięki Ci, ewolucjo, za tak łaskawą genetykę! Naprędce potrafię jednak wskazać co najmniej 3 rzeczy, które mnie znacząco od mojego Dziadka różniły:

1) Nie umiem mówić przedniozębowego „ł” (no tego wileńskiego/kresowego/witaj-w-dwudziestoleciu-międzywojennym/brzmiącego jak „l"
2) Nie umiem gwizdać na palcach ani wygwizdywać melodii
3) Nie tylko nie jestem profesorem, ale także nie mam nic wspólnego z zootechniką


Otóż mój Dziadek wprawdzie spędził znaczącą większość swojego życia w mieście, ale jednak urodził się na wsi i cały swój czas zawodowy tej wsi poświęcił. O mnie natomiast można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jestem zootechniczny (chociaż przy grze w kalambury jedyny wiem, że mały dzik i prosię to „po mądremu” warchlak). Ponadto ja, dla odmiany, urodziłem się w mieście i jak do tej pory nie zdarzyło mi się mieszkać w miejscu, które nie ma praw miejskich (chociaż nazywanie miastem jest jednak w niektórych wypadkach nadużyciem).

Skąd te wszystkie miejsko-zootechniczno-dziadkowe wstępy? Otóż wszystkie te rzeczy miały powiązać się w długi majowy weekend w ramach jednego wydarzenia: zjazd rodzinny w Białowieży.
Należę do tego gatunku ludzi, którzy słysząc ‘zjazd rodzinny’ odruchowo krzywią się i wznoszą oczy ku niebu. Może to i zły nawyk, ale cóż poradzę. Wprawdzie zdarzają się i te udane, ale może na zasadzie wyjątku potwierdzającego regułę. Z rodziną podobno dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. To też nieprawda –wiem z doświadczenia – i nie mówię tego tylko dlatego, że na jakimś zdjęciu wyszedłem źle! (po prawdzie nie widziałem jeszcze żadnego ze wspólnych zdjęć, ale te które sam robiłem wyszły dość przyzwoicie) Na ów zjazd miała się jednak zjechać ta część rodziny, którą bardzo lubię, więc zapowiadało się dobrze. I muszę przyznać, że dobrze było! Sporo się przy okazji nauczyłem.

I – „Rodzina to cudowna rzecz”
Tak po prostu. Spotykacie się może niezbyt często, ale wiąże was coś. Krew? M. sceptycznie unosi brwi i przypomina sobie z lekcji biologii o długości życia krwinek, która jest zdecydowanie krótsza niż zjazdoniada (skoro między igrzyskami olimpijskimi jest olimpiada to między zjazdami rodzinnymi zjazdoniada – przyp. błyskotliwie M.). Bywa jowialnie, bywa nieco sztucznie, nudzi cię opowiadanie wciąż i wciąż o tym samym, bo trzeba to wszystko dookoła każdemu przypomnieć. Ale bywa też śmiesznie, bywa spontanicznie. Biesiada, ognisko, pijani kuzyni, podchmielone ciotki, gitara, polityka, kto z kim, kiedy i dlaczego. Ot, typowa polska impreza. Folklor, którego od czasu do czasu trzeba trochę pokosztować w przerwach między korpo, hipsterią, mądrymi naukowcami i mniej mądrym środowiskiem. Bo, mimo że od czasu do czasu przewracasz oczami, to jednak są to ludzie, na których możesz liczyć i dobrze sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć. Tak po prostu. Czytasz, Warszafffffko!?

Jest jednak na to ostateczny, koronny dowód. Napisał tak kiedyś Wojciech Książę Młynarski! Ktoś gotowy do polemizowania z Wieszczem!?



II – tyle masz lat, ile na stodole łat
Jak byłaś mi łaskawa ostatnio wypomnieć, mam od niedawna 23 lata. Zdaniem niektórych to tak mało. Zdaniem innych jestem już jednak za stary. Zdaniem jeszcze innych „och, jak ja bym chciał mieć jeszcze raz tyle lat”. Jest to jednak odpowiedni wiek, żeby już być wujkiem. Na dobrą sprawę byłem wujkiem praktycznie przez całe swoje życie (tak to jest, gdy między rodzeństwem w jednym pokoleniu jest 15 lat różnicy). Wzajemne wujkowanie nigdy nie było mi w smak – w obie strony. Dlatego też, z tymi starszymi siostrzeńcami/bratankami odbyłem stosowne rozmowy. Efekt? „Mamo, Mariusz zabronił mówić do siebie wujku!”. Madames et messieurs, właśnie tak tworzy się rzekoma wojna pokoleń.
Co do tych młodszych to jednak zostaliśmy przy zwykłej formie – przynajmniej na razie. Sam pamiętam, że kiedy miałem mówić do kogoś starszego po imieniu to potem strasznie się wstydziłem. A używanie formy bezosobowej jest takie męczące! Starałem się jednak być klawym wujkiem, takim co to jednak się trochę pobawi. Problem z zabawą w wieku 23. lat polega jednak na tym, że masz świadomość zagrożeń czyhających z każdej strony. Śmiercionośnych wystających korzeni, rozłupujących czaszki płyt chodnikowych, łamiących ręce drzwi oraz powodujących utratę przytomności belek stołowych. I to wszystko powoduje, że nie bawisz się z dziećmi w berka o zmierzchu, zwłaszcza pełen świadomości, że są to dzieci, które przez swoje żywe i wesołe usposobienie są stałymi bywalcami SORów. Mówisz więc takiemu przeuroczemu, choć właśnie spadającemu z ławki (oczyma wyobraźni widząc wszystkie okroponości, które mogą się mu przez ten upadek przydarzyć), młodzieńcowi, że nie będziesz już go gonił, bo jest zwyczajnie za szybki i nie możesz się błaźnić przegraną przed całą rodziną. W efekcie jakiś czas później nawiązuje się dialog:

- Wujkuuu? A ile ty masz lat?
- 23, a co?
- Bo ja myślałam, że z 60.
*kurtyna*

III – tam dom twój, gdzie spaliny twoje
Białowieża jest w puszczy. Puszcza to las. Las nie jest w mieście. A kiedy jesteś przyzwyczajony do miasta, taka zmiana otoczenia to zdecydowanie szok. Bomba tlenowa powoduje, że wciąż chce ci się spać. Organizm się oczyszcza. A ma z czego, bo dodatkowo jesz przeważnie kiełbasę z grilla, którą zapijasz piwem. Podwójne oczyszczenie. Jest cywilizacja, bo Wi-Fi i sygnał sieci komórkowej dawno tu dotarły. Podobnie jak droga asfaltowa. Czasem tylko w telefonie pojawia się białoruska sieć i trzeba uważać na roaming. Pięknie jest, bo las pełen zieleni, na drogę przed samochód wychodzi borsuk i się gapi (po prawdzie nieszczególnie, bo borsuki są raczej ślepe). Rano gdzieś w oddali słychać pianie koguta. Ulicą jedzie koń i to wcale nie taki z bryczką do wożenia turystów. Cudownie. I na dłuższą metę nie do wytrzymania! Oto ja, miejski snob. Wróciłem do Warszawy i wdychając pełną piersią powietrze z o wiele mniejszą zawartością tlenu stwierdziłem, że ja to jednak muszę mieszkać w mieście. Pożyjemy, zobaczymy.

Podsumowanie? Spacerując po ścieżce w ścisłym rezerwacie z przewodnikiem nie zobaczyliśmy ani jednego żubra, wilka, ani w ogóle żadnego stworzenia, poza dzięciołem, który i tak uciekł. Pewnie ogarnął, że to przyszli ci, którzy poprzedniego wieczoru tak wyli na ognisku. Myślę, że władze parku narodowego powinny zadać sobie trud i sprawdzić, o ile zmalała liczebność żubrów, które prawdopodobnie uciekły na Białoruś (albo jeszcze dalej). Stwierdziły, że tam będzie spokojniej. Rzekłbym, że to nasza wina. Ale nie. Nie można nam przypisać winy, bo prawdopodobnie znajdowaliśmy się akurat w stanie wyłączającym świadomość. Albo byliśmy nieletni. Typowy zjazd rodzinny.

Pytałaś się, jak sobie wyobrażałem siebie, w wieku 23 lat. Otóż, szczerze mówiąc, nie wyobrażałem sobie wcale. Wyobrażałem sobie siebie, kiedy będę stary. Ten czas jeszcze nie nadszedł, więc siłą rzeczy, nie jestem Ci w stanie odpowiedzieć. Jak się już zestarzeję – dam Ci znać!

Ty odezwij się szybciej!

Wujek M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz