sobota, 2 lipca 2016

(Nie)odpowiednie postępowanie

Droga Karo,

wyczerpałaś chyba nam obojgu limit limeryków na najbliższe 50 postów. Chcąc nie chcąc, muszę więc pisać pełnym tekstem. A w ten piątkowy wieczór nie potrafię pisać o niczym innym, jak to, że znowu czuję TEN stan...
Jestem przekonany, że zrozumiesz, o co mi chodzi. Wiem nawet, że nie raz to przeżywałaś. A dokładniej kilka razy. Jest to moment, w którym czujesz, że Twój mózg odmawia wszelkiej współpracy. Jego konsystencja zmienia się ze zbitej galarety w luźną papkę. Bulgocze sobie gdzieś po czaszce, chlupie po potylicy. Wszystkie myśli toną w nim bezpowrotnie. Ze wszystkich sił starasz się utrzymać go w jako takim stanie; błagasz, żeby się zbił choć jeszcze na moment, by przewodził te konieczne impulsy. On swoje. Rozpływa się, roztapia, rozleniwia. Protestuje. Mówi nie. Bardzo mądrzy naukowcy amerykańscy nazwali kiedyś pierwsze stadium tego zjawiska niezbyt romantycznym określeniem exam session. Równie utalentowani, choć nieco bardziej niedofinansowani naukowcy radzieccy, nie chcąc być gorsi stwierdzili ekzamenatsionnaya sessiya. Bardzo sfrustrowani studenci polscy doszli w końcu do wniosku, że najlepsze będzie złowrogie SESJA. To preludium. Stan w którym obecnie się znajduję, ja określam letnim przesileniem. Widać koniec, meta jest blisko. Od startu minęło baaardzo dużo czasu. Wychodzisz na ostatnią prostą. I wtedy odcina Ci prąd. Wyprzedzają Cię niezbyt dobrze przygotowani zawodnicy z Albanii, jak również operator kamery z lekką nadwagą. Ten stan amerykańscy naukowcy nazwali polski sport zawodowy inaczej.

Moi przyjaciele (szczęśliwie już po studiach) zwykli mawiać, że nie ma w świecie nic gorszego niż sesja letnia. Teraz raczą mnie także spostrzeżeniami, jaki piękny jest maj i czerwiec, kiedy nie trzeba się uczyć. Chętnie wierzę im na słowo. Czy tak jest naprawdę - zapomniałem. Moja rzeczywistość sprowadza się bowiem do tego, że w maju i czerwcu (a w tym roku - jak widać - także w lipcu) poświęcam się sprawom zupełnie innym niż: piękna pogoda, słońce, piwo nad Wisłą, wieczorne spacery, imprezy pod gołym niebem. Wśród tych 'innych' wymieniłbym: egzaminy, książki, notatki, ustawy, sen. W tym roku oficjalnie zacząłem 4 maja. To już prawie 2 miesiące codziennej nauki. Letnie przesilenie - stan w którym mózg stwierdza, że nie będziemy już się tak dłużej bawić - przyszedł wczoraj. To i tak niezły wynik.

Pamiętam naszą pierwszą sesję letnią i przerażenie, jakie wywoływały u wszystkich 2 słowa: historia powszechna (jak również trzy kolejno następujące - państwa i prawa). Uczyłem się po 14 godzin dziennie. Pierwszą rzeczą, jaką robiłem po obudzeniu się, nie było otwarcie oczu, ale sięgnięcie po książkę, która leżała tuż przy łóżku. Uczyłem się przez 1,5 godziny, by potem iść zjeść śniadanie. Około północy zasypiałem na dwie godziny. Budziłem się zawsze koło drugiej i uczyłem jeszcze godzinę. Potem spać. Byłem tak wytresowany, że po powrocie z egzaminu, z przyzwyczajenia chciałem iść do pokoju, otworzyć książkę i się uczyć. Kiedy zdałem sobie sprawę, że już nie mam po co... otworzyłem książkę i szukałem odpowiedzi na wszystkie pytania z egzaminu. Trauma. Ale wtedy też po raz pierwszy doznałem, co to jest letnie przesilenie. Następny egzamin - z logiki - był 10 dni później. Przez pierwszych osiem nie byłem w stanie wziąć książki do ręki. Łącznie przygotowywałem się do niego może ze 4 godziny. A i tak miałem wrażenie, że po prostu gapię się w książkę. Całe szczęście, że lubiłem logikę...

Ta sytuacja powtarza się co roku. Zawsze przychodzi moment,  w którym czuję, że już nie chcę. Minuty i godziny przepływają przez palce, a ja siedzę nad zadrukowanymi literkami, mając nadzieję, że przerzucanie kolejnych stron, mimo wszystko, coś da. Zazwyczaj dawało. Może będzie tak i tym razem. Bo cóż mi innego pozostało? Wyrwać wszystkie strony z kodeksu, spleść z nich linę i powiesić się na niej? Oskarżyć ustawodawcę o nieracjonalność? Zrobić bombę z dziennika ustaw? Otruć dyrektora instytutu konstytucją w spray'u? Wysłać przez usosa podanie o skreślenie z listy studentów? (nie no, aż taki głupi nie jestem...!)

Wobec powyższego, w ostatnich dniach postępuję właściwie - tzn. zapoznaję się z postępowaniem - i w najbliższych dniach prawdopodobnie będę robił to samo. Choć z każdą kolejną chwilą, coraz bardziej marzę o tym, by postępować niewłaściwie. W postępowaniu niewłaściwym - poza wspomnianymi wyżej uciechami wolnych ludzi (zwanych też niestudentami) - mieści się nawet uczenie czegokolwiek innego (np. prawa materialnego, które z definicji nie jest postępowaniem), co zakrawa na desperację. Wszystko byle nie to. Ale mimo wszystko raczej wolałbym te uciechy, jeśli można...

A nie można. Jeszcze nie.

I wbrew wszystkiego napisałem limeryk. A nawet dwa. Połączone.

Raz pewien student, wbrew swej naturze
Dni całe spędzał przy procedurze
A wokół za to,
Szalało lato
I każdy żołnierz się pocił w mundurze.

Nie ma więc tego złego,
Mój drogi studencie-kolego.
Wszak biblioteka klimatyzowana
Zapewnia komfort od samego rana
Gdzieś koło sierpnia będziesz śmiać się z tego!
 
Kasia Nosowska śpiewa: "myślę sobie, że... ta zima kiedyś musi minąć".
A ja myślę sobie, że lato też.
A sesja letnia - zwłaszcza!

O czym narzekał Ci
na zawsze pogrążony w procedurach,
M. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz