Motto:
Byłem ja w Luksemburku, nie raz, nie dwa razy!
Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy!
Co za miasto! Nikt z Panów nie był w Luksemburku?
Chcecie może plan widzieć? mam plan miasta w biurku.
Byłem ja w Luksemburku, nie raz, nie dwa razy!
Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy!
Co za miasto! Nikt z Panów nie był w Luksemburku?
Chcecie może plan widzieć? mam plan miasta w biurku.
>>trochę
Mickiewicz, trochę M.<<
Droga Karo,
niedogrzane budynki użyteczności
publicznej, pastelowe kolory, herbata i Magda Umer w tle: jeśli to recepta na
złotą polską jesień to istnieje spore prawdopodobieństwo, że Rzeczypospolita
najechała niewielki kraj położony w centrum zachodniej Europy, gdyż i tutaj
sprawy mają się podobnie. Wprawdzie z dynastią Luksemburczyków mieliśmy trochę
problemów, ale było to dobre pół tysiąclecia temu i myślę, że skazywanie
niewinnych mieszkańców tego ułożonego i żyjącego w dostatku kraju na coś więcej
niż naszą meteorologię mogłoby być dla nich zbyt wielkim szokiem. Romantyzm i
idee Mickiewicza czy Słowackiego w końcu wciąż w Polakach pokutują i to chyba
trochę źle. A w każdym razie nie zgadza się to z pragmatyzmem, który króluje
tutaj.
Biorąc pod uwagę mój blisko dwumiesięczny
staż (włącznie z posiadaniem oficjalnego statusu rezydenta w Wielkim Księstwie
Luksemburga, a co za tym idzie nawet ichniejszego PESELu), postanowiłem
wyjaśnić kilka kwestii, które potencjalnie mogłyby zachęcać Sopliców, Horeszków
i ich pobratymców do najazdu. Dla dobra i spokoju moich nowych współrezydentów.
Luksemburg to Lichtenstein
Wyjaśnijmy to na samym początku.
Nie. Po prostu nie. I jeszcze raz nie. Nie wskazuje na to ani geografia, ani
używane języki, ani ościenne kraje, ani nic innego poza byciem księstwem
(wprawdzie niewielkim, ale nie Wielkim!) i nazwą rozpoczynającą się na L. To
jednak dość popularna pomyłka. Bazując tylko na moich statystykach, dotyczyła
około 40% osób z którymi rozmawiałem. Porównując badania innych obecnych tu
statystyków, jest to jednak zjawisko dość powszechne.
Wszystko w Luksemburgu jest drogie
Znowu błąd. A właściwie
nieścisłość. Ja użyłbym raczej określenia absurdalnie drogie. Ewentualnie –
okropnie drogie – dla podkreślenia negatywnego nastawienia. Ma to jednak swoje
dobre strony – kiedy wraca się do macierzystego kraju, nawet jeśli nadal jesteś
tak samo biednym studentem, nagle okazuje się, że stać cię niemal na wszystko.
Bo wszystko jest takie tanie. Moja historyczka zawsze podkreślała, że punkt
widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie wiem tylko, czy brała poprawkę na to,
jak drogie może być to siedzenie.
Nie od razu Luksemburg zbudowano
Zdecydowanie nie, bo właściwie –
mimo ponadtysiącletniej historii – nadal go budują. Widać tu pewną analogię.
Kilka lat temu podczas kampanii wyborczej królowało hasło „Polska w budowie”, w
trakcie ostatniej „Polska w ruinie” (swoją drogą przy takiej tendencji aż
strach pomyśleć w czym będzie przy następnych wyborach…). Jeśli wyznacznikiem
mają być hasła wyborcze to Luksemburg jest mimo wszystko na etapie budowy, bo
buduje się tu wszystko i wszędzie. Przez nowoczesną dzielnicę Kirchberg, pełną
biurowców i europejskich instytucji, właśnie przeprowadzana jest linia
tramwajowa, która docelowo ma być nową osią transportu miejskiego – coś jak
metro, tylko nie pod ziemią. Budowany jest zatem ogromny most, który na
wysokości kilkudziesięciu metrów przewieszony ma być przez dolinę, która
przedziela różne części miasta. Drugi, równie imponujący, powstaje półtora
kilometra dalej. W samym centrum, w miejscu dawnego dworca autobusowego i tuż
obok mojego ulubionego – z nazwy – przystanku „Hamilius” jest wielka dziura w
ziemi. Budują tu wielkie centrum rozrywkowo-kulturalno-jeszczewiększoparkingowe.
Po drugiej stronie ulicy rośnie biurowiec i apartamentowiec. Moja codzienna
droga do miasta skutecznie spowalniana jest przez roboty drogowe, ciągnące się
przez 5 kilometrów na przedmieściach – wymieniają rury umieszczone tuż pod
nawierzchnią oraz tworzą buspas. Z tego powodu, jak na razie, autobusy stoją w
wyjątkowo długich korkach. Nie kursują dwie linie kolejowe na północ kraju –
budowana jest nowa stacja w centrum ‘City’ i przy okazji wymieniane tory poza
miastem. A przed dworcem głównym robią właśnie wysepkę na przejściu dla
pieszych. Taki stan trwa tu odkąd wszyscy pamiętają. I jak bardzo obrazowo
opisał to pewien pan po czterdziestce: „Kiedy skończą się te remonty? Cóż… pewnie
tuż po tym jak w końcu umrę. Tak na złość”.
Luksemburczycy istnieją
Nie żebym miał na potwierdzenie
lub zaprzeczenie tej tezy wielką grupę badawczą. Wręcz przeciwnie. Większość
ludzi, których spotyka się na ulicach/w
sklepach/uczelniach/autobusach/barach/restauracjach/biurach/gdzie-jeszcze-można-pójść
to obcokrajowcy. Część z nich osiedliła się tu zwabiona najwyższym PKB na
mieszkańca w tej części galaktyki. Inni codziennie dojeżdżają zza granicy
(najbliższa zagranica jest oddalona o jakieś 15 kilometrów). To powoduje, że codziennie
wszystkie autostrady, drogi, ścieżki i dukty wypełnione są szczelnie sznurami
samochodów poruszających się w tempie sunącego lodowca. Same nie są jednak
zamrożone – chroni je przed tym dodatnia (przynajmniej jak dotąd) temperatura
oraz bardzo dobre ogrzewanie. Są to bowiem zazwyczaj bardzo dobre samochody. Siedzą
w nich właściciele bardzo zadowoleni ze swoich bardzo dobrych samochodów, jak
również swojej bardzo dobrej pracy, skutkującej bardzo dobrą płacą, która ma
niewątpliwy wpływ na ich bardzo dobre życie. Nie trąbią na siebie i nie
wyprzedzają poboczem. Wpuszczają na swój pas włączających się do ruchu. Nie
przeszkadza im to, bo wiedzą, że mają dobre życie, dobrą pracę, płacę, dom i
samochód. Słuchają radia, bo mają dużo czasu i duży wybór: radio po francusku,
po niemiecku, po luksembursku. Tak, istnieje język luksemburski. Jest w
zasadzie mieszanką niemieckiego i francuskiego, z dużą przewagą pierwszego.
Jest w zasadzie niemieckim, tylko że zamiast danke mówi się merci. Niemcy
mówią, że to dialekt, ale Luksemburczycy bardzo się na to oburzają. I pilnie
strzegą tego, żeby ich język przetrwał. Przeciętny Luksemburczyk włada
zazwyczaj luksemburskim, francuskim, niemieckim i angielskim na różnym poziomie
zaawansowania każdego z wymienionych, w zależności od osoby, wieku,
wykształcenia, miejsca zamieszkania. Sprawia to czasem spore problemy. Przykład
osoby dotkniętej problemem nazywa się Alexandre i spędziłem z nim w minionym
tygodniu 45 minut. Alexandre jest typowym Francuzem i jako taki jest oczywiście
fryzjerem. Będąc typowym Francuzem włada biegle językiem francuskim i żadnym
innym. Jest równie oczywiste, że jako typowy Francuz zamieszkały w tej części
Francji pracuje w Luksemburgu. Ale nie zawsze tak było. Alexandre zaczął pracę
w północnej części miasta 2 lata temu. Nie była to nowoczesna dzielnica i
większość mieszkańców stanowili starsi, stateczni, siwowłosi. Z czterech
języków wyjątkową wagę przywiązywali do luksemburskiego. Stanowiło to swego
rodzaju problem, bo trudno spełnić życzenie klienta, nie rozumiejąc życzenia
klienta. Teraz Alexandre rozumie już kilkanaście zdań po luksembursku i byłby z
tego powodu bardzo zadowolony, gdyby od półtora miesiąca nie pracował w innym
salonie, w którym większość klientów mówi… po angielsku. Alexandre kupił sobie samouczki
na CD, ale nie bardzo mu to idzie. Chciałby się zapisać na 6-miesięczny wieczorowy
kurs języka angielskiego, ale ma małe dziecko, którym musi się po pracy
zajmować, bo jego dziewczyna pracuje do późna w sklepie, jej szefowa jest
beznadziejna i same z nią problemy (z nią czyli z szefową; chociaż z dziewczyną
też. Tu następuje lista problemów). No i dziewczyna wraca do domu dopiero przed
północą. Alexandre nie jest w stanie zrozumieć swoich klientów, więc nie jest
zadowolony ani ze swojego życia, ani z pracy, ani z życia, ani z Luksemburga.
Ale nie jest nawet Luksemburczykiem. W międzyczasie zaproponował mi kawę za
którą podziękowałem - ani trochę nie zaschło mi w gardle.
Podważanie rozmiarów Wielkiego Księcia jest przestępstwem
Nieustannie zastanawiam się
dlaczego Wielkie Księstwo Luksemburga jest Wielkim Księstwem skoro jest jednocześnie
dosyć małe. Faktu, że jest Księstwem należy upatrywać w tym, że rządzi nim książę
i to akurat się zdarza. Ma na imię Henri i jego ileśtam-pradziadkiem był Ludwik
XIV. Prawo i wikipedia stanowią, że jest Wielki, chociaż żaden z niego dryblas
i to raczej nie od jego rozmiarów ta nazwa. Oficjalna siedziba Wielkiego
Księcia znajduje się w okazałym budynku na starówce; w tym samym miejscu jest
też izba deputowanych. Podobno jednak mieszka gdzieś pod miastem i trudno mu
się dziwić, bo wyobraź sobie, że miałabyś mieszkać w sejmie… Luksemburczycy
(stanowiący wprawdzie mniejszość w swoim kraju, ale reszta w zasadzie nie ma
odmiennego zdania) kochają swojego wielkiego księcia niezależnie od powodów
jego wielkości. On sam też lubi pojawiać się wśród nich. Podczas nocy muzeów, w
towarzystwie premiera wychodził z budynku narodowego muzeum historii miasta.
Zamknęły się za nimi szklane drzwi i ruszyli przed siebie. W przeciwne przed
siebie szła z kolei pewna pani, która dostrzegłszy monarchę podążyła za nim
wzrokiem i głową, nie informując o tym jednak nóg. Kiedy wreszcie weszła w
zamknięte drzwi zarówno premier jak i książę jak i wszyscy dookoła zwrócili na
nią uwagę. Premier zdusił parsknięcie śmiechem, wielkiemu księciu nie drgnęła
nawet powieka. Nie wiem, czy to świadczy o wielkości, ale zawsze to jakaś
hipoteza. Jeżeli nie, jest szansa, że następny list wyślę do Ciebie ze
Schrassig – to taka luksemburska wersja Tower do których wtrącają wszystkich
wątpiących. Inne przestępstwa raczej się tu nie zdarzają.
Tam BUW twój, gdzie serce twoje
Wszystkie biblioteki w Luksemburgu
są zamknięte w soboty i niedziele, co jest skandaliczne i bardzo utrudnia mi
bycie studentem. Jak również o jakieś 2/7 zmniejsza częstotliwość w jakich
biblioteki będą wspominane na placu. Bo serce, mimo wszystko, zazwyczaj lubię
mieć przy sobie.
Będzie za to więcej o
Luksemburku, z którego pozdrawia Cię serdecznie nie Telimena tylko
M.
Tu nie mieszka Wielki Książę ani ja |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz