Droga Karo,
zabierałem się za ten list długo,
bo tak to już jest, że gdy się straci regularność (która zdecydowanie ostatnio
nam uciekła) to wziąć się znów do pisania nie jest wcale tak łatwo. Ten list
miał być zupełnie o czym innym. Ba – miał być o co najmniej kilku innych
rzeczach, bo zaczynałem go już dobrych kilka razy i za każdym razem tytuł jak i
wątek były inne. Skończyło się inaczej, bo przyszedł czas najwyższy, choć za
wcześnie. Wspominałem Ci kiedyś o spisie tytułów, które mam zapisane w tablecie
jako awaryjne pomysły na plac. Tytuł „Książę, syn Młynarza” był tam od blisko
dwóch lat. Aż do dzisiaj.
Spotkałem go tylko raz. 27
kwietnia 2015 roku. Moje 22. urodziny. Fabryka Trzciny na Pradze Północ. To był
jubileuszowy koncert Stasi Celińskiej i jednocześnie premiera jej płyty „Atramentowa”.
W holu przy wejściu gawędziły sobie GT z Agnieszką Holland, uśmiechnąłem się
do nich, a one się oduśmiechnęły i rozmawiały dalej. Spotkać obie w swoje
urodziny? Czy może być lepiej? Miejsca miałem w jednym z ostatnich rzędów, ale
przy przejściu, więc biorąc pod uwagę mój wzrost zawsze mogłem patrzeć na scenę
albo nad głowami albo z boku. Częściej wybierałem opcję wychylania się na bok,
bo widok był lepszy. Od samego początku byłem zachwycony. Piosenki były piękne,
teksty mądre, a konferansjerka Stasi prześmieszna i urzekająca. Lekkość, klasa,
dowcip.
Na koncert spóźnił się pewien starszy
pan. Jako że siedziałem przy przejściu, przechodził tuż obok mnie. Szedł bardzo
wolno, powłóczył nogami, ubrany był niezbyt elegancko - jasne spodnie, jasna
wiatrówka – ot, trochę jak na ryby. Miałem się obruszyć, a w każdym razie na
pewno ze zniecierpliwieniem przewróciłem oczyma, zwłaszcza że poruszał się ku
jednemu ze środkowych rzędów naprawdę bardzo powoli, krok za krokiem przez
ciemną salę, przygarbiony, zasłaniał mi mój najlepszy widok na scenę, a tam występowała przecież Wielka Artystka! O ironio...
Starszy pan przyciągał jednak
wzrok – nic dziwnego, skoro cały czas widziałem głównie jego plecy. W końcu
dotarł do swojego miejsca, obrócił się i w blasku reflektorów oświetlających
scenę rozpoznałem ten profil, choć tak już bardzo zmieniony wiekiem i chorobą. To
był Wojciech Młynarski. Nie wiem, czy większym szokiem było dla mnie to, że to
był on czy fakt, że jeszcze kilka sekund wcześniej niemal byłem na niego zły.
Koncert trwał, zachwycony byłem dalej, ale moja uwaga nie była już tak
skupiona. Po wywołaniu kolejnej jego piosenki tego wieczoru, gdy pani Stasia
oznajmiła ze sceny, że jest na sali, dostał owację na stojąco; spontanicznie,
od razu. Co jakiś czas zerkałem na niego. Mistrza. Radość, euforia i zachwyt
mieszały się z poczuciem wewnętrznego smutku na widok gasnącego płomienia. Nie
wytrzymał do końca koncertu. Musiał wyjść. Przez moment spojrzałem w jego
twarz, skupioną na ciemnym wąskim przejściu między rzędami krzeseł. Gdy
przechodził obok mnie, jego kurtka „na ryby” musnęła przez chwile moje ramię. I
już go nie było. Koncert trwał dalej, ale mi na moment ścisnęło się serce, bo
wiedziałem już, że Książę odchodzi.
Agnieszka i Jeremi zawsze byli
dla mnie wyjątkowi. Ona królowa piosenki, on król. Bezapelacyjny. Tylko oni
umieli tak pisać. Takie talenty trafiają się raz na sto lat. Kiedyś zapytałem
Magdę Umer, czy są na świecie jeszcze geniusze tacy jak oni. Odpowiedziała, że
za mało zna języki obce, żeby móc się wypowiadać za cały świat, ale na
szczęście w Polsce jest jeszcze Wojciech Młynarski, który nie dość, że sam
pisze to jeszcze te obce języki nam przetłumaczy. Andrzej Poniedzielski mówił o
nim „Jego Inteligencja Wojciech Książę Młynarski”. Pozwoliłem to sobie
zapożyczyć, bo uważam, że lepszego określenia znaleźć się nie da. Po prostu.
Jeśli Agnieszka i Jeremi byli parą królewską to tytuł księcia do Młynarskiego
jak najbardziej pasuje, choćby i dlatego, że to Agnieszka miała mu pomagać w
karierze i wypromować w Polskim Radiu. Chwaliła się tym nawet w swoich „Rozmowach
w tańcu”. Że to jak dobra inwestycja, jak postawienia na właściwego konia na
wyścigach. I że ta satysfakcja warta jest każdych pieniędzy.
Długo musiałem się do niego
przekonywać, bo zawsze kojarzył mi się z piosenką „Jesteśmy na wczasach”,
której za fazę „pucio, pucio” szczerze nie znosiłem od wczesnej podstawówki aż
po czasy współczesne. A potem odkryłem, że napisał też inne teksty. A każdy z
nich godzien jest listu. Są trochę manifestem, trochę przestrogą, trochę
przygodą. Ale wcale nie są trochę. Są bardzo. Od początku do końca. Są bardzo,
ale przede wszystkim bardzo mądre. Bo geniusze mają to do siebie, że są mądrzy.
Mam jeden swój ukochany tekst.
Jest umieszczony na samym końcu świetnej płyty „Młynarski plays Młynarski”,
którą parę lat temu nagrał Janek Młynarski, a zaśpiewała Gaba Kulka. Cała płyta
jest genialna, pięknie eksponuje w nowych aranżacjach stare teksty, daje im
nowe życie, nowe interpretacje. Sprawie, że stają się nam jeszcze bliższe.
Nawet „pucio pucio” nie jest takie denerwujące. A na koniec jest „Szara kolęda”.
Gaba śpiewa ją delikatnie, a w ostatniej zwrotce słychać Księcia. Na
kilkanaście sekund pojawia się na płycie, która jest o nim. To jedna z moich
dwóch ukochanych pastorałek, chociaż w zasadzie nadaje się na cały rok. I
myślę, że przez cały rok powinniśmy o niej pamiętać.
Przez ostatnie 2 lata zabierałem
się do tego tekstu, żeby napisać o kimś ważnym. Z nadzieją, że może ktoś jeden
przeczyta i pomyśli. Bo to teksty warte myślenia. Takie czasy na pracę u
podstaw. I lokalne powstania. Jak tamto na sali, żeby chociaż w taki sposób
nagrodzić talent. Cieszę się, że go spotkałem, bo nigdy nie miałem okazji
spotkać ani Agnieszki ani Jeremiego. A on był ostatni. Ostatni z „trzech królów”.
A sześciu niestety nie ma, chociaż ta pomyłka byłaby akurat szczęśliwa.
Przez 2 lata zbierałem się do
tego tekstu i cały czas miałem z tyłu głowy, że muszę się spieszyć. Że Książę
szedł tym przejściem naprawdę powoli. Nie zdążyłem. Napisałem go dzisiaj, o
kilka godzin za późno. Monarchia wygasła. Czeka nas republika, choć demokratyczna
poezja to chyba już nie to samo. A bezkrólewie
to naprawdę okropna sprawa.
Ale wiesz co? Róbmy swoje! I w
końcu jeszcze w zielone gramy. Grajmy więc.
M.
>>Wojciech Książę Młynarski<<Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie!
Dziękuję Ci M za te słowa.
OdpowiedzUsuńTeż M