Proszę siadać Pani Karo.
Witam na placu sądowym. W Pani ostatnim poście zostały zawarte informacje, które stanowiły przesłanki do wszczęcia niniejszego postępowania. Zostanie dzisiaj bowiem rozpoznana sprawa z
powództwa Krystyny J. przeciwko Meryl S. o posiadanie szuflady. W charakterze
świadka stawiła się redaktor GT, której nowa formuła popularnego programu o filmach w telewizji publicznej stała się przyczynkiem do rozdmuchania całego problemu. Otwieram przewód blogowy i udzielam głosu przedstawicielowi ustawowemu
wszystkich wyżej wymienionych, panu M.
Wysoki Blogu!
Nie tak dawno temu pisałem o diwach z mojej ściany. Traf chciał,
że powstała między nimi sytuacja konfliktu. Niech nie zwiedzie Wysokiego Bloga
fakt, że jest to konflikt pokojowy. Określenie to odnosi się bowiem do jego
zasięgu terytorialnego (patrz: mój pokój), a nie faktu, że strony nie walczą. Wybuchła
bowiem regularna wojna domowa. Wojna, w której nie obowiązują żadne konwencje,
konwenanse, reguły. Wojna bezwzględna. Wojna totalna.
MS została przez KJ oskarżona o posiadanie szuflady. Szuflada jest
rzekomo magiczna – wszystkie scenariusze, które się w niej przechowuje, po
pewnym czasie zostają w niewyjaśniony sposób opatrzone tajną klauzulą ‘nominacja do Oscara – egzemplarz na
okaziciela’. Cechuje ją niezwykła historia, którą z ostrożności procesowej przywołuję...
W 1930 roku tajemniczy chiński mnich Hon Hay-Henga wybudował
drewniany statek, na którym postanowił wieść pustelnicze życie, pływając po
morzach i oceanach. Odbił od brzegu i pozwolił porwać się prądom, a sam oddał
się medytacji. Dryfował tak przez blisko rok, gdy w końcu morze rzuciło go na
brzeg. Odzyskawszy świadomość po tak długim letargu, przetarł zdumione oczy i
stwierdził, że może już wystarczy tego bycia mnichem i w ogóle wodnej pustelni.
Pora zacząć żyć! A widocznie ziemskie siły tego właśnie od niego chcą, skoro
wyrzuciły go w… Los Angeles.
I choć ekscentryczne ubranie Hon Hay-Hengi
zapewniały mu stosowną dozę uwagi wśród próżnej kalifornijskiej socjety, jednak
pozostał problem tak palący jak jedzenie i dach nad głową. Jednak nie na
próżno, były odludek przez ostatnie miesiące tak intensywnie trenował myślenie.
Doskonale dostrzegał, na czym może zależeć tubylcom, dlatego też bez żalu
rozebrał swój statek i z pomocą młotka, gwoździ, piły i jeszcze kilku narzędzi,
a także sporej dozy swych mnisich umiejętności skonstruował… biurko.
Paradoksem całej tej historii mogłoby się wydawać, że biedny
Chińczyk mógł całkowicie opacznie zrozumieć potrzeby nowego środowiska. Tym bardziej,
że swój mebel zaczął oferować producentom filmowym za absurdalną kwotę, za
którą spokojnie można by kupić kilka automobilów, a przynajmniej wyprodukować średniej
jakości obraz. Hon nie tracił jednak wigoru i przybywał ze swym wytworem do
kolejnego biura czy willi z szerokim uśmiechem, zachwalając łamaną angielszczyzną:
‘pan kupić mebla za ten cena, to zwrócić
się pan szybko, pan być zadowolona z ta decyzja, pan dostać później dużo
zielonych prezydentów do sejfa’.
I chociaż ex-mnich trafnie rozszyfrował potrzeby hollywoodzkich
producentów, oni sami nie zdawali sobie z tego sprawy i odsyłali tego nawiedzonego,
upierdliwego Chińczyka z kwitkiem. Wreszcie jednak los się odwrócił. Dla obu
osób. Przyzwyczajony do długotrwałego nic niejedzenia Hon Hay-Henga zrobił się
już bardzo głodny – ostatecznie nie jadł nic od półtora roku, a
sześciomiesięczne noszenie wielkiego biurka na plecach po całym Los Angeles też
dawało mu się we znaki. Dlatego postanowił wreszcie zdradzić sekret i
sprzedać w końcu te cholerne pozostałości statku, gdy stanął przed drzwiami
Walta Disneya. Ten jednak zdecydował się zakupić mebel zanim jeszcze usłyszał całą
historię – był to efekt przegranego zakładu sprzed kilku miesięcy, o którym
przypomniał mu tego dnia stary znajomy. Kolejny już rok Walt, rzekomy geniusz, nie wygrał Oscara
i w zamian za to miał kupić coś cholernie drogiego i równie cholernie
absurdalnego. Biurko od Chińczyka-włóczęgi oraz jego astronomiczna cena zdawały
się wypełniać te kryteria, zaś dochody z Myszki Miki aż z nawiązką pozwalały
wywiązać się z honorowego zobowiązania.
Dopiero na odchodnym, wyposażony w walizkę dolarów Hon Hay-Henga
zdecydował się jednak wyjaśnić działanie przedmiotu jego nowemu właścicielowi:
„Pan Disney słuchać. Pan kupić magiczny
biurek. Ono mieć trzy szuflady i ono spełniać marzenie każdy producent. Ja je
zrobić tak, żeby pomagało w Nagrodach Akademii. Jeśli pan włożyć scenariusz do
pierwsza szuflada – on wygrać Oscar. Ale pan nie możesz wciąż wygrywać, bo
ludzie by się zrobili podejrzliwi i zazdrośni i oni by pana zastrzelić, jak ten
wasz Lincoln. Nie wiem, czy pan lubić czarnoskóre ludzie, ale lepiej być
niestrzelanym, prawda? Nie możesz pan jednak dawać o sobie zapominać, dlatego
jest magia i na to. Jeśli pan włożyć scenariusz do druga szuflada on być
nominowany do Oscar. Pan być zadowolony i pan dostać dużo pieniądzów i
statuetków, za to, że pan pomogłeś Hon Hay-Henga.”
Chińczyk przeszedł przez drzwi i miał je właśnie za sobą zamknąć,
gdy oszołomiony Disney krzyknął za nim
- Niech pan zaczeka! Czy trzecia szuflada jest do Złotych Globów?
BAFTA? Teen’s choice awards?
- Nie, nie, nie. – odparł były mnich, obecnie bogacz, który dzięki
swoim nadprzyrodzonym umiejętnościom bardzo szybko pomnożył później zarobione
pieniądze – trzecia szuflada jest moja ulubiona i najważniejsza. Ma też
największa moc. Jeśli pan Disney coś do niej włożyć to mu się nie zakurzy, bo
będzie zamknięte!
Dziwnym trafem, w listopadzie następnego roku, podczas piątej
ceremonii wręczania nagród Akademii, Walt Disney zdobył swojego pierwszego
Oscara. A ściślej rzecz ujmując, zdobył wtedy dwa Oscary.
Wokół biurka Disneya zaczęły rosnąć legendy. Nikomu nie wolno było
go dotykać. Nawet on sam zaglądał tam tylko wtedy, gdy musiał, obawiając się,
że zbyt częste otwieranie szuflad może spowodować, iż magia się z niego ulotni.
Tylko przez tę ostrożność sam Disney padł ofiarą podstępu konkurencji. W jego
biurze zatrudniła się na krótko Polly Damrosch i schowała do pierwszej szuflady
scenariusz. Leżał tam niezauważony przez pół roku – dłużej niż jakiekolwiek dzieło
Walta, który obawiał się zużycia niezwykłych sił. Po tym czasie Polly zwolniła się z pracy, a
tekst oddała swojemu mężowi Sidneyowi Howardowi. Na górze pierwszej strony widniał
tytuł „Przeminęło z wiatrem”. Przypadek?
Co się stało po śmierci Disneya, nigdy nie zostało do końca
ustalone. Wiadomo jedynie, że w jego gabinecie pozostało stare, drewniane
biurko, a w nim jedynie dolna, trzecia szuflada, w której leżały zupełnie
niezakurzone 22 Oscary.
Zgodnie z plotkami, które od wielu lat krążą po Hollywood, po
pewnym czasie szuflada nr 2 miała ujawnić się w domu Meryl S. Skutki tego faktu
mamy rzekomo obserwować niemal każdego roku, wysłuchując nominacji do wiadomej
nagrody.
Jakież spotkało mnie - biednego M. – nieszczęście, gdy okazało
się, że KJ z jednej ściany, w rozmowie z redaktor GT na ścianie drugiej, w
okolicznościach zdecydowanie pokojowych, powtórzyła ten pogląd. Ktoś to nagrał,
ktoś wyemitował. Katastrofa. W moim magicznym domu zrobiło się piekło. Kłótnia, wyzwiska,
utarczki. GT – zażenowana, bo lubi obie (może nie tak jak kocha kino, ale
jednak), MS – wściekła. KJ idzie w zaparte. „Przecież masz tę szufladę!”
MS gwałtownie zaprzecza. Twierdzi, że żadnej szuflady nie ma. Same
szafy. Owszem, jej mąż Don, rzeźbiarz, zrobił kiedyś jedną szufladę, ale
kamienną i dał ją córce, a ona jeszcze nigdy żadnej nominacji nie dostała.
Tracey Ullman może to wszystko zaświadczyć. Śpiewająco!
KJ – nie daje za wygraną.
MS – nie ma szuflady. Ma szafę. Gdańską. Dostała jak grała Polkę. Wygarnia
KJ, że też grała Polkę, to może też ma szafę. Czy może w Europie za granie
Polek szaf nie dają, tylko szuflady. A w ogóle to nawet jeśli, to i tak nic jej
nie udowodnicie. A jak trzeba będzie składać wnioski dowodowe to ona zagra tę
szufladę. Pustą w środku. Żadnych scenariuszy. Nic. That’s all. Żąda tylko,
żeby to było nagrywane. Chce dostać Oscara za najlepszą pierwszoplanową rolę
szuflady w dramacie sądowym.
Diwy ze ściany nie przestają krzyczeć. Nie mogę po nocach spać. A
kiedy zasypiam gonią mnie krwiożercze szuflady. Którejś nocy, by uświadomić im
bezsensowność tego konfliktu, zacząłem im recytować „Na straganie” Brzechwy.
Słuchały z zadumą, słuchały do końca, umilkły. Przez kilka sekund byłem
przekonany, że to podziałało, że wreszcie będzie spokój. A potem jednocześnie
wrzasnęły:
Niech rozsądzi nas kapusta!!!!!
Po czym pobiegły razem do kuchni, a następnie znokautowały biedną głowę,
gdy rozsądzić ich nie chciała, tylko to co zazwyczaj wykonywała – a zatem
leżała i milczała…
Spór o szufladę trwa nieustannie. I trwać będzie pewnie tak długo,
aż gdzieś nie ujawni się pierwsza, ta bardziej niebezpieczna. Myślałem, że to
już się stało, gdy Daniel Day-Lewis w 2013r. wygrał swojego trzeciego Oscara za
film, nomen omen, „Lincoln”. Czy to nie przed tym ostrzegał Hon Hay-Henga? Czy
to nie znak? Strzeżmy się!
Zza bulgotu wrzącej wody słychać zaś tylko cichy głos:
„Moje drogie, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Hollywood też zginie w zupie”.
Zamykam przewód blogowy.
Zamiast ogłoszenia wyroku, zapraszam na kapuśniak.
Smacznego.
M.
*Jest to alternatywna wersja wypadków, niezbyt zgodna z sądowym wymogiem mówienia 'prawdy, całej prawdy i tylko prawdy'. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zdecydowanie przypadkowe.
**Przy publikacji niniejszego tekstu nie ucierpiała żadna kapusta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz