poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Notatki o skandalu



Proszę siadać Pani Karo.

Witam na placu sądowym. W Pani ostatnim poście zostały zawarte informacje, które stanowiły przesłanki do wszczęcia niniejszego postępowania. Zostanie dzisiaj bowiem rozpoznana sprawa z powództwa Krystyny J. przeciwko Meryl S. o posiadanie szuflady. W charakterze świadka stawiła się redaktor GT, której nowa formuła popularnego programu o filmach w telewizji publicznej stała się przyczynkiem do rozdmuchania całego problemu. Otwieram przewód blogowy i udzielam głosu przedstawicielowi ustawowemu wszystkich wyżej wymienionych, panu M.



Wysoki Blogu!
Nie tak dawno temu pisałem o diwach z mojej ściany. Traf chciał, że powstała między nimi sytuacja konfliktu. Niech nie zwiedzie Wysokiego Bloga fakt, że jest to konflikt pokojowy. Określenie to odnosi się bowiem do jego zasięgu terytorialnego (patrz: mój pokój), a nie faktu, że strony nie walczą. Wybuchła bowiem regularna wojna domowa. Wojna, w której nie obowiązują żadne konwencje, konwenanse, reguły. Wojna bezwzględna. Wojna totalna.

MS została przez KJ oskarżona o posiadanie szuflady. Szuflada jest rzekomo magiczna – wszystkie scenariusze, które się w niej przechowuje, po pewnym czasie zostają w niewyjaśniony sposób opatrzone tajną klauzulą ‘nominacja do Oscara – egzemplarz na okaziciela’. Cechuje ją niezwykła historia, którą z ostrożności procesowej przywołuję...

W 1930 roku tajemniczy chiński mnich Hon Hay-Henga wybudował drewniany statek, na którym postanowił wieść pustelnicze życie, pływając po morzach i oceanach. Odbił od brzegu i pozwolił porwać się prądom, a sam oddał się medytacji. Dryfował tak przez blisko rok, gdy w końcu morze rzuciło go na brzeg. Odzyskawszy świadomość po tak długim letargu, przetarł zdumione oczy i stwierdził, że może już wystarczy tego bycia mnichem i w ogóle wodnej pustelni. Pora zacząć żyć! A widocznie ziemskie siły tego właśnie od niego chcą, skoro wyrzuciły go w… Los Angeles. 
I choć ekscentryczne ubranie Hon Hay-Hengi zapewniały mu stosowną dozę uwagi wśród próżnej kalifornijskiej socjety, jednak pozostał problem tak palący jak jedzenie i dach nad głową. Jednak nie na próżno, były odludek przez ostatnie miesiące tak intensywnie trenował myślenie. Doskonale dostrzegał, na czym może zależeć tubylcom, dlatego też bez żalu rozebrał swój statek i z pomocą młotka, gwoździ, piły i jeszcze kilku narzędzi, a także sporej dozy swych mnisich umiejętności skonstruował… biurko.

Paradoksem całej tej historii mogłoby się wydawać, że biedny Chińczyk mógł całkowicie opacznie zrozumieć potrzeby nowego środowiska. Tym bardziej, że swój mebel zaczął oferować producentom filmowym za absurdalną kwotę, za którą spokojnie można by kupić kilka automobilów, a przynajmniej wyprodukować średniej jakości obraz. Hon nie tracił jednak wigoru i przybywał ze swym wytworem do kolejnego biura czy willi z szerokim uśmiechem, zachwalając łamaną angielszczyzną: ‘pan kupić mebla za ten cena, to zwrócić się pan szybko, pan być zadowolona z ta decyzja, pan dostać później dużo zielonych prezydentów do sejfa’.
I chociaż ex-mnich trafnie rozszyfrował potrzeby hollywoodzkich producentów, oni sami nie zdawali sobie z tego sprawy i odsyłali tego nawiedzonego, upierdliwego Chińczyka z kwitkiem. Wreszcie jednak los się odwrócił. Dla obu osób. Przyzwyczajony do długotrwałego nic niejedzenia Hon Hay-Henga zrobił się już bardzo głodny – ostatecznie nie jadł nic od półtora roku, a sześciomiesięczne noszenie wielkiego biurka na plecach po całym Los Angeles też dawało mu się we znaki. Dlatego postanowił wreszcie zdradzić sekret i sprzedać w końcu te cholerne pozostałości statku, gdy stanął przed drzwiami Walta Disneya. Ten jednak zdecydował się zakupić mebel zanim jeszcze usłyszał całą historię – był to efekt przegranego zakładu sprzed kilku miesięcy, o którym przypomniał mu tego dnia stary znajomy. Kolejny już rok Walt, rzekomy geniusz, nie wygrał Oscara i w zamian za to miał kupić coś cholernie drogiego i równie cholernie absurdalnego. Biurko od Chińczyka-włóczęgi oraz jego astronomiczna cena zdawały się wypełniać te kryteria, zaś dochody z Myszki Miki aż z nawiązką pozwalały wywiązać się z honorowego zobowiązania.
Dopiero na odchodnym, wyposażony w walizkę dolarów Hon Hay-Henga zdecydował się jednak wyjaśnić działanie przedmiotu jego nowemu właścicielowi: 
„Pan Disney słuchać. Pan kupić magiczny biurek. Ono mieć trzy szuflady i ono spełniać marzenie każdy producent. Ja je zrobić tak, żeby pomagało w Nagrodach Akademii. Jeśli pan włożyć scenariusz do pierwsza szuflada – on wygrać Oscar. Ale pan nie możesz wciąż wygrywać, bo ludzie by się zrobili podejrzliwi i zazdrośni i oni by pana zastrzelić, jak ten wasz Lincoln. Nie wiem, czy pan lubić czarnoskóre ludzie, ale lepiej być niestrzelanym, prawda? Nie możesz pan jednak dawać o sobie zapominać, dlatego jest magia i na to. Jeśli pan włożyć scenariusz do druga szuflada on być nominowany do Oscar. Pan być zadowolony i pan dostać dużo pieniądzów i statuetków, za to, że pan pomogłeś Hon Hay-Henga.”
Chińczyk przeszedł przez drzwi i miał je właśnie za sobą zamknąć, gdy oszołomiony Disney krzyknął za nim
- Niech pan zaczeka! Czy trzecia szuflada jest do Złotych Globów? BAFTA? Teen’s choice awards?
- Nie, nie, nie. – odparł były mnich, obecnie bogacz, który dzięki swoim nadprzyrodzonym umiejętnościom bardzo szybko pomnożył później zarobione pieniądze – trzecia szuflada jest moja ulubiona i najważniejsza. Ma też największa moc. Jeśli pan Disney coś do niej włożyć to mu się nie zakurzy, bo będzie zamknięte!
Dziwnym trafem, w listopadzie następnego roku, podczas piątej ceremonii wręczania nagród Akademii, Walt Disney zdobył swojego pierwszego Oscara. A ściślej rzecz ujmując, zdobył wtedy dwa Oscary.  

Wokół biurka Disneya zaczęły rosnąć legendy. Nikomu nie wolno było go dotykać. Nawet on sam zaglądał tam tylko wtedy, gdy musiał, obawiając się, że zbyt częste otwieranie szuflad może spowodować, iż magia się z niego ulotni. Tylko przez tę ostrożność sam Disney padł ofiarą podstępu konkurencji. W jego biurze zatrudniła się na krótko Polly Damrosch i schowała do pierwszej szuflady scenariusz. Leżał tam niezauważony przez pół roku – dłużej niż jakiekolwiek dzieło Walta, który obawiał się zużycia niezwykłych sił. Po tym czasie Polly zwolniła się z pracy, a tekst oddała swojemu mężowi Sidneyowi Howardowi. Na górze pierwszej strony widniał tytuł „Przeminęło z wiatrem”. Przypadek?

Co się stało po śmierci Disneya, nigdy nie zostało do końca ustalone. Wiadomo jedynie, że w jego gabinecie pozostało stare, drewniane biurko, a w nim jedynie dolna, trzecia szuflada, w której leżały zupełnie niezakurzone 22 Oscary.

Zgodnie z plotkami, które od wielu lat krążą po Hollywood, po pewnym czasie szuflada nr 2 miała ujawnić się w domu Meryl S. Skutki tego faktu mamy rzekomo obserwować niemal każdego roku, wysłuchując nominacji do wiadomej nagrody.

Jakież spotkało mnie - biednego M. – nieszczęście, gdy okazało się, że KJ z jednej ściany, w rozmowie z redaktor GT na ścianie drugiej, w okolicznościach zdecydowanie pokojowych, powtórzyła ten pogląd. Ktoś to nagrał, ktoś wyemitował. Katastrofa. W moim magicznym domu zrobiło się piekło. Kłótnia, wyzwiska, utarczki. GT – zażenowana, bo lubi obie (może nie tak jak kocha kino, ale jednak), MS – wściekła. KJ idzie w zaparte. „Przecież masz tę szufladę!”

MS gwałtownie zaprzecza. Twierdzi, że żadnej szuflady nie ma. Same szafy. Owszem, jej mąż Don, rzeźbiarz, zrobił kiedyś jedną szufladę, ale kamienną i dał ją córce, a ona jeszcze nigdy żadnej nominacji nie dostała. Tracey Ullman może to wszystko zaświadczyć. Śpiewająco!
KJ – nie daje za wygraną.
MS – nie ma szuflady. Ma szafę. Gdańską. Dostała jak grała Polkę. Wygarnia KJ, że też grała Polkę, to może też ma szafę. Czy może w Europie za granie Polek szaf nie dają, tylko szuflady. A w ogóle to nawet jeśli, to i tak nic jej nie udowodnicie. A jak trzeba będzie składać wnioski dowodowe to ona zagra tę szufladę. Pustą w środku. Żadnych scenariuszy. Nic. That’s all. Żąda tylko, żeby to było nagrywane. Chce dostać Oscara za najlepszą pierwszoplanową rolę szuflady w dramacie sądowym.

Diwy ze ściany nie przestają krzyczeć. Nie mogę po nocach spać. A kiedy zasypiam gonią mnie krwiożercze szuflady. Którejś nocy, by uświadomić im bezsensowność tego konfliktu, zacząłem im recytować „Na straganie” Brzechwy. Słuchały z zadumą, słuchały do końca, umilkły. Przez kilka sekund byłem przekonany, że to podziałało, że wreszcie będzie spokój. A potem jednocześnie wrzasnęły:

Niech rozsądzi nas kapusta!!!!!

Po czym pobiegły razem do kuchni, a następnie znokautowały biedną głowę, gdy rozsądzić ich nie chciała, tylko to co zazwyczaj wykonywała – a zatem leżała i milczała…

Spór o szufladę trwa nieustannie. I trwać będzie pewnie tak długo, aż gdzieś nie ujawni się pierwsza, ta bardziej niebezpieczna. Myślałem, że to już się stało, gdy Daniel Day-Lewis w 2013r. wygrał swojego trzeciego Oscara za film, nomen omen, „Lincoln”. Czy to nie przed tym ostrzegał Hon Hay-Henga? Czy to nie znak? Strzeżmy się!

Zza bulgotu wrzącej wody słychać zaś tylko cichy głos:
„Moje drogie, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,

Hollywood też zginie w zupie”.


Zamykam przewód blogowy.
Zamiast ogłoszenia wyroku, zapraszam na kapuśniak.
Smacznego.
M.


*Jest to alternatywna wersja wypadków, niezbyt zgodna z sądowym wymogiem mówienia 'prawdy, całej prawdy i tylko prawdy'. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zdecydowanie przypadkowe.
**Przy publikacji niniejszego tekstu nie ucierpiała żadna kapusta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz