czwartek, 5 lutego 2015

Recepty

Droga Karo!

W jakimś stopniu cieszy mnie, że nie tylko ja przeżywam perypetie z walizkami. Chociaż oczywiście współczuję Ci Twoich berlińskich przygód. U mnie, przynajmjniej do tej pory, obyło się bez takich ekscesów - jednak przed nami droga powrotna, więc lepiej nie zapeszać. Myślę też, że można w moim przypadku odtrąbić pewien sukces - zatem ogłaszam uroczyście (i prawdopodonie przedwcześnie) brak braków, tzn. wydaje mi się, że jak do tej pory wszystkie potrzebne rzeczy znajdują się tu ze mną. Tak w ramach odpowiedzi na Twoje post scriptum.


Nie byłbym jednak sobą, gdybym z całej tej podróży nie znalzł sobie jakiegoś temaciku, który mógłbym tutaj rozwinąć (i nie, wcale nie chodzi mi o to, że po 33-godzinnej podróży w autokarze, przy moim wzroście, powiedziałem sobie - nigdy więcej autobusem w Alpy!).

Nie wiem, czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad tym, czy mogłabyś mieszkać za granicą. Ja myślę o tym stosunkowo często - tym bardziej, że odkąd mieszkam w Warszawie zauważyłem pewną prawidłowość - ludzie z całego kraju (patrz: Polska minus stolica) do tej Warszawy ciągną i stanowi ona jakiś specyficzny (i trochę dla mnie niepojęty) cel. Czy wobec tego ci, którzy już tam mieszkają, czują z tego powodu spełnienie? Otóż nie - jakby rzekł to Tadeusz Sznuk. W mojej małej warszawskiej sondzie przerażająca większość mówi o wyjeździe za granicę. Cóż... ambicja pcha cywilizację do przodu.

Nie wiem, czego szukamy w świecie, chociaż pewnie sporo ma to wspólnego ze starą, dobrą maksymą 'wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma'. Moje całkowicie nieobiektywne, stronnicze, subiektywne, nienaukowe obserwacje skłaniają mnie jednak do konkluzji, że w zasadzie to jakichś znaczących różnic nie ma. Niech za przykład posłuży Veysonnaz, kanton Valais, Szwajcaria, Europa (ale nie Unia Europejska - co powoduje absurdalny roaming - sic!). W sklepach można tu kupić coca-colę i nutellę, pewnie gdyby się uprzeć to nawet jakieś polskie piwo. Góry są wprawdzie trochę wyższe, ale jestem niemal pewny, że śnieg na nich ma ten sam skład chemiczny, co wszędzie indziej (w tym w Polsce) - nie, nie sprawdzałem tego! Ceny są zabójcze, ale i zarobki astronomiczne, więc proporcje są niemal zachowane. Jednak koronnym dowodem na to, że wszystko musi być takie samo, był fakt, że gdy pierwszego dnia po przyjeździe wszedłem do sklepu sportowego - w telewizji leciał konkurs skoków narciarskich i kilka osób wyraźnie się nim ekscytowało. Brzmi znajomo?

Moja Mama (pozdrawiam Mamę!), kiedy mowa o tym, że teraz >>są inne czasy<<, obrusza się i stwierdza, że czasy są dokładnie takie same, ludzie też - zmienia się tylko krajobraz, okoliczności i kolejki w sklepach. Jako nieodrodny syn swojej matki, tezę tę sparafrazuję też na miejsca, kraje,szerokości geograficzne itp. Nawet zegarki szwajcarskie mamy teraz tak samo chińskie. To gdzie te różnice? Chyba naprawdę tylko w krajobrazie. Żaden to inny świat.
Myśląc tak wciąż o tych zagranicach, doszedłem wreszcie do wniosku, że gdybym miał mieszkać poza Polską - chociaż pewnie bez większych problemów udałoby mi się do tego przystosować - brakowałoby mi wielu rzeczy. Ludzi, miejsc, jedzenia... W ucieczkach, przeprowadzkach, przenosinach, wyjazdach mam już sporą wprawę. Jest jednak jedna rzecz, która w tym wszystkim pozostawała wciąż niezmienna - język polski. Otaczał mnie zawsze. Nawet tutaj jestem wśród Polaków (nasze biuro podróży wykupiło chyba pół wioski) i w zasadzie polski jest trzecim obowiązującym po francuskim i angielskim. /Hah! Władam wszystkimi trzema! #likeaboss/

Trudno mi sobie jednak wyobrazić, że nie mógłbym się z moim otoczeniem podzielić kolejną piosenką, wierszem, tekstem. Zwłaszcza, że ja uwielbiam słowa. Otaczam się nimi, upajam się nimi, żyję nimi. Lubię się nimi dzielić. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, najbardziej brakowało by mi zatem polszczyzny. Bo, cholera, ja kocham te nasze imiesłowy, przyimki, 'niechże', 'zaczynając' itd. Tylko one pozwalają mi siebie choć częściowo wyrazić. Nawet nasze pięcioliterowe przekleństwo, którego w ostatniej wiadomości trochę nadużywałaś, brzmi bardziej przekonująco, niż takie angielskie trzyzgłoskowe. Fak-tycznie, prawda?

Żeby te filozoficzne rozważania, godne przynajmniej kilku drinków, sprowadzić wreszcie ku jakimś konkluzjom - innymi słowy - o co Ci, fak i pięć liter, M. chodzi - stwierdzam, że niech każdy mieszka sobie i wyjeżdża dokładnie tam, gdzie chce. Niech ma tam odrobinę tlenu tylko dla siebie i parę filmów z Meryl Streep na długie wieczory. A czy w pogoni za szczęściem uda mu się je dogonić? Może będzie miał trochę szybsze narty niż ja...

Odpowiedź na pytanie "Jak żyć, Pani Karo?" jest niezależna od jakiejkolwek szerokości geograficznej. A chyba najlepiej przedstawił ją Jan Wołek w tekście "Recepta", który śpiewa przewspaniała Stasia Celińska:


Chcesz być zdrowy, starań dołóż 
Nie pij, nie jedz, nie cudzołóż, 
Nie pożądaj, nie podglądaj, 
Kochaj bliźnich i tak dalej. 
A najlepiej nie żyj wcale!


A jeśli już komuś przyjdzie jednak żyć to chyba najlepiej kierować się... oczywiście A.O.

Ogólnie zaś chodzi o to,
Żeby nie być idiotą,
Zapuszczaj swój włos i motor,
Nie śpij z byle hołotą,
Ciut sobie bimbaj, 
Żyj niby cymbał, 
Możesz być nawet psem i lwem, 
Możesz być nawet własną ciotką,
Byle by nie być idiotką.

Proste, prawda? I po co tu fatygować premiera, skoro wystarczy odpalić YouTube'a...


Tego wszystkiego zaś, na każdej szerokości i długości geograficznej życzę Tobie, sobie oraz krewnym i znajomym królika.

Pozdrawiam z obczyzny, gdzie jak Chopin na suchoty usycham z tęsknoty.
M. - filozof antropolog za dychę...

Ps. Nawet tu do Szwajcarii dotarły wieści o docenieniu Ciebie w bojach egzaminacyjnych. Jestem dumny i gratuluję, podobnie jak cały ONZ w Genewie!
Ps2. Plany są wykonywane. W drodze tutaj padło 6 filmów. Książka się czyta. Powrót będzie długi.
Ps3. Jutro ostatni dzień na nartach i wracamy do domu. Mój obecny stan ciała i ducha można opisać w skrócie:

Auć, moje łydki

Auuuu, moje uda

Ajjjj, moje kolana

Ałaaa, moje stopy

Ale widoki!

Z powyższej listy przesyłam tylko widoki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz