Droga Karo!
Dzisiaj miało być o
poszukiwaniach inspiracji na kolejny tekst. Bardzo chwalebny to temat – tym
bardziej, że takie rozważania o rozważaniach jawią mi się niejako głęboko
filozoficznie, a co za tym idzie, niemal inteligentnie. Muszę Cię jednak
rozczarować. O szukaniu inspiracji napiszę jednak innym razem, chociaż z
pewnością do tego wrócę. Nie chodzi wcale o to, że natchnęło mnie, gdy
przeczytałem jeszcze raz Twój ostatni list i nie mogłem się powstrzymać, żeby w
duchu skomentować:
„No tak… Jak zwykle grają wszyscy, a wygrywają Niemcy. Nawet w karnych. Rzutach. I kodeksach. Nawet w Szwajcarii. I w Polsce. I w telewizji. Amen”. Nie, o tym też napiszę innym razem.
„No tak… Jak zwykle grają wszyscy, a wygrywają Niemcy. Nawet w karnych. Rzutach. I kodeksach. Nawet w Szwajcarii. I w Polsce. I w telewizji. Amen”. Nie, o tym też napiszę innym razem.
„Jestem już w Warszawie.” – to jedno
zdanie, sklecone po wielu back space’ach, spowodowało, że wszystkie poprzednioakapitowe
rozważania zdecydowałem odłożyć się na półeczkę rzeczy, o których postaram się
sobie kiedyś przypomnieć. Skreśleń, usunięć, utyskiwań, tupania nogą i
przekleństw przy tych czterech, pozornie łatwych słowach, było naprawdę wiele.
Powód? Jak to napisać, żeby oddać pełnię sytuacji? „Wróciłem do Warszawy” czy
może „Wyjechałem do Warszawy”?
Zdaję sobie sprawę, że sytuacja
ta dotyczy nie tylko mnie. Z tego co wiem, to również Ciebie i wielu znanych
nam ludzi. Nie wiem natomiast, ilu z tych tysięcy, rzeczywiście o tym
pomyślało. Ilu, podobnie jak ja teraz, zastanawia się nad dobraniem
odpowiedniego słowa. Wróciłem czy przyjechałem? Przyznasz bowiem, że jest w tym
zasadnicza różnica.
Ciężko odpowiedzieć mi na
pytanie, gdzie mieszkam. Nieco łatwiej, gdzie jest mój dom. Dom jest bowiem miejscem
bardziej emocjonalnym – takim, z którym
wiąże nas coś więcej niż tylko łóżko, A.O. na ścianie i kolekcja książek bez
których nigdzie się nie ruszam. Przez pierwszych kilka miesięcy studiów,
wyjątkowo wzbraniałem się przed nazywaniem miejsca, w którym mieszkałem „domem”.
Dom jest przecież tylko jeden. Jest tam, gdzie mama raz na jakiś czas zrobi
leczo i gdzie płonie 37-calowe domowe ognisko. Teraz, chyba wyłącznie dla
wygody i ułatwienia, zdarza mi się powiedzieć, że wracam do domu, a mam na
myśli pokój na Powiślu. Nie czuję się z tego powodu winny i mogę bez problemów
spać po nocach. Również dlatego, że mówię o ‘domu’ także wtedy, gdy na stacji
Warszawa Centralna wsiadam w pociąg i pędzę na północ. Zatem wyrzutów sumienia
brak.
A jednak nie rozwiewa to
wątpliwości, gdzie jestem ‘u siebie’. Które miejsce jest tym, do którego
wyjeżdżam, a do którego wracam. Jakich kryteriów należałoby użyć do
rozgraniczenia? Gdzie spędzam więcej czasu? – to chyba oczywiste. Z którym
miejscem wiąże mnie więcej emocji? Ludzi? Spraw? – to oczywiste jest mniej.
Kiedy mieszkałem w Toruniu
problem wydawał się mniej palący; praktycznie wcale o nim nie myślałem. Znam
wyjaśnienie: wtedy wszystko było jasne. Wracało się do Torunia, bo to tam
działo się moje życie, tam były przeważnie moje myśli, moje sprawy. Tam był mój
świat. Świat od którego trzeba było, co jasne, czasem się oddalić, wziąć
oddech. Ale wracałem do Torunia. A wyjeżdżałem wszędzie indziej.
Paradoksalnie, w Warszawie
spędzam więcej czasu. Jest dalej: powroty są bardziej czasochłonne i od momentu
wprowadzenia nowych taryf (serdecznie pozdrawiam PKP Intercity – kupcie sobie pozłacane
pantografy) nie do końca się kalkulują. Może to kwestia czasu. Nie zrozum mnie
źle – uwielbiam Warszawę, to cudowne miasto i mam do niego spory worek
sentymentu – taki mniej więcej wielkości Krakowa. Jako świeży narybek (nakrętka
od słoika?) myślę jednak, że to również miasto, w którym znowu nie aż tak łatwo
jest żyć. A może to po prostu ja jestem nieprzystosowany…
Ostatnie niemal 3 tygodnie
spędziłem poza Warszawą. Bardzo były mi one potrzebne. Wziąłem głęboki oddech.
Odpocząłem. Odetchnąłem. Teraz wróciłem (czytając to trzeci raz zorientowałem
się, że bezwiednie napisałem „wróciłem”. Freudowska pomyłka, podświadomość,
prawda, przypadek?) i jakoś łatwiej jest ruszyć z nową energią. Bo mam energię
i dzisiaj nawet przez cały dzień się uśmiechałem. Odtrąbmy sukces. Heroldzi ogłaszajcie
dobre wieści światu.
/A że korki ogromne i most spalony… Szczegóły! Wszystko
szczegóły!/
Jestem przeszczęśliwy, że żaden ze mnie pomidor, ogórek czy
inne warzywo i że nie muszę brać udziału w debatach i kampaniach prezydenckich.
Bo tam zawsze padają niewygodne pytania. Przeczytaliby ten dzisiejszy list i szukaliby
haka.
Skąd pochodzisz? – z Tczewa – nie
zająknę się odpowiadając na takie pytanie.
Gdzie mieszkasz? – odpowiem chyba,
że mieszkam w Warszawie. Choć odpowiedź ta zdecydowanie nie będzie automatyczna
i całkowicie pozbawiona refleksji.
Skąd jesteś? – no cholera jasna! Zmienię
temat!
I tyle będzie mojej kampanii.
***
Siedziałem wczoraj w pociągu i
myślałem „jadę czy wracam?”. Wciąż tego nie wiem. I pewnie jeszcze długo nie wiedzieć
będę. Mądrzy ludzie zwykli mówić: „Tam dom twój, gdzie serce twoje”.
Spieszę poinformować, że moje
serce przebywa aktualnie na bezpłatnym, bezterminowym urlopie. Wyjechało i nie
wiem, kiedy wróci. Zastępstwa nie załatwiło.
Jest zatem cień niebezpieczeństwa, żem bezdomny. Jak Iwan u
Bułhakowa.
A w Warszawie - po prostu sobie
jestem.
I tego się trzymajmy! Bo, jak już
ustaliliśmy, to nie wymaga backspace’owania.
M.
Ps. Wciąż żyję nadzieją, że nie przeczytają tego mojego pseudogłębokiego filozofo-smęcenia odpowiednie służby. Bo wtedy może być źle... A ja nie chcę do przytułku! (I do tego drugiego miejsca też nie chcę)...
A zatem szanowni państwo - pamiętajcie! To wszystko to tylko konwencja literacka. Albo polityczna. Niepotrzebne skreślić.
/Po czym skreślono cały list.../
Ps. Wciąż żyję nadzieją, że nie przeczytają tego mojego pseudogłębokiego filozofo-smęcenia odpowiednie służby. Bo wtedy może być źle... A ja nie chcę do przytułku! (I do tego drugiego miejsca też nie chcę)...
A zatem szanowni państwo - pamiętajcie! To wszystko to tylko konwencja literacka. Albo polityczna. Niepotrzebne skreślić.
/Po czym skreślono cały list.../
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz