piątek, 20 marca 2015

Pendą i liną

Droga Karo!

Ustaliliśmy ostatnio, że pisanie bloga podróżniczego bardziej się opłaca, bo ma się darmowe hostele, sławę, popularność i tysiące lajków na Facebooku. Wiem też, że jeśli chcemy się rozwijać, powinniśmy w tym właśnie kierunku zmierzać. Nie potrafię jednak zrezygnować z naszego  stylu quasi-literackiego i opisywać wyłącznie znajdujące się wokół mnie ściany (chociaż może…). Dzisiaj będzie więc trochę o podróżach, a trochę o piosenkach.  Zapnij pasy i szykuj się do drogi, a ja podeślę w międzyczasie ten tekst do działu marketingu PKP. Może jako autorzy bloga podróżniczego dostaniemy darmowe bilety…


Marek Grechuta napisał kiedyś piosenkę „Historia jednej podróży”

Na skraj miasta wyszło kilku takich
Z których każdy o podróży sobie śnił
Zbudowali dworzec kolejowy
Każdy kupił sobie bilet  w nim.

I ja zrobiłem tak samo. Dobrze, może nie budowałem dworca, bo to raczej domena serialowych czterdziestolatków, ale kiedy piszę do Ciebie tę wiadomość, siedzę właśnie w pociągu, zmierzając w znane. Pociąg stosownej kategorii EIC, głosem ze ściany poinformował mnie, że w trakcie podróży otrzymam jako jaśnie państwo poczęstunek. Wagon bezprzedziałowy - zapomniałem zaznaczyć opcji z przedziałem. Moje miejsce oczywiście zajęte. Nieważne, siadłem gdzieś indziej. Mój telefon się rozładowuje - stwierdziłem, że naładuję go w pociągu. Wagon jest jednak ekspresem archaicznym - pod siedzeniami nie ma gniazdek. Serio? Taki pociąg nazywa się Sobieski i kursuje z Wiednia? Bez gniazdek? Skandal! WiFi działa z prędkością sunącego lodowca - dobrze, że przynajmniej jest. Z drugiej strony i tak nie mogę z niego skorzystać, bo mój telefon zaraz umrze z głodu. Przechodzi konduktor. Pani, która siedzi przede mną widać też jest wytworem XXI wieku. "Czy w tym wagonie są gdzieś gniazdka?" - pyta. Konduktor zmieszany - "W tym niestety nie. Nie zostaliście państwo poinformowani? Ale powinny być gniazdka w następnym wagonie, tylko tam są przedziały". Rozochocony tą podwójnie dla mnie sprzyjającą informacją zaczynam zbierać swoje rzeczy. Nie tylko ja. Uszy nadstawiało bowiem dobre pół wagonu. Zbawieni informacją o elektryczności udali się na tył składu - sporo ich było, z 15 osób przynajmniej. Opadłem na swoje miejsce. Wyświetliłem konduktorowi bilet, po czym włączyłem w telefonie tryb intensywnego oszczędzania energii. Napięcie spadło. Po opustoszałym wagonie zaczął hulać wiatr.

Jeżdżę pociągami odkąd pamiętam. Podróże osobowymi na trasie Pelplin-Bydgoszcz, kiedy były jeszcze tekturowe bileciki. Nocny pociąg z Bydgoszczy do Nowego Targu, gdy miałem 5 lat i jechałem do sanatorium w Szczawnicy (nazywał się Tetmajer!). Pamiętam swoją pierwszą samodzielną 13-letnią podróż do Gdyni, z sercem na ramieniu, bo całą drogę byłem przekonany, że mam zły bilet (mimo że na 100% miałem dobry). Gdybym miał 4 nogi i częściej szczekał, z pewnością można by o mnie napisać książkę "O psie który jeździł koleją". Całe szczęście nie znam żadnego zawiadowcy stacji, więc marne mam szanse zginąć w Marttimie ratując jego córkę przed ekspresem, żądnym krwi córek zawiadowców. Nie zmienia to jednak faktu, że swego czasu moją wymarzoną pracą było zapowiadanie pociągów na stacji kolejowej. Przynajmniej robiłbym to wyraźnie!

Ale wracając do piosenek… Magda Czapińska napisała dawno temu piosenkę 'Wsiąść do pociągu byle jakiego', a Andrzej Poniedzielski mniej dawno temu powiedział o niej 'Wieszczka! Teraz każdy pociąg byle jaki'. Ale cóż to? Czyżby nawet i to było już nieaktualne? Po Warszawie jeżdżą nowe składy SKM-ki, nawet między Toruniem a Włocławkiem, Toruniem a Bydgoszczą (pociąg frontowy?), ba, między Tczewem a Gdańskiem zdarzają się ładne pociągi, z klimatyzacją i ekranami lcd. Co z tego, że na ekranach wyświetlają się wciąż te same obrazy, a klimatyzacja powoduje anginę u 90% pasażerów. Nie od razu Kraków zbudowano i klimatyzację wyregulowano! To wszystko nawet nie śniło się Maryli R. kiedy z takim przekonaniem śpiewała "Remedium". Mgłę niepewności rozwiał wreszcie swym pędem niejaki Pendolino.

Pierwszy mój przejazd tym pociągiem zapisze się na kartach historii, bo odmiennie niż podróż Tetmajerem przed wiekami, zostanie spisany w kronikach. A przynajmniej na blogu!

Działo się to wszystko krótko po tym, gdy długonose strzały wyruszyły w regularne, zgodne z rozkładem kursy po ojczyzny torach. Sobotni wieczór, stacja Warszawa Centralna, peron drugi. Na skraju peronu stoi pani, pan, kolejna pani i jeszcze kilka innych. Wszyscy mają na sobie pomarańczowe kurtki z logo Intercity i tablice z numerami wagonów na szyi. Znów wiekopomne wydarzenie w historii Polski. I znów człowiek stał się w nim numerem. Żart nie na miejscu? - Dobrze, że przynajmniej pociąg był na miejscu! Wjechał majestatycznie, nie zagłuszając rozległych z każdej strony ochów, achów, innych odgłosów zachwytu, wrzasków walczących ze sobą o lepszy widok staruszków i migawek aparatów w iphone'ach oraz nielicznych innych telefonach. Słowem - histeria A.D. 2014.

Drzwi otworzyły się (oczywiście automatycznie - to w końcu jakość premium!) i ze środka wylało się morze identycznych ludzi. Może nawet nie byli identyczni, ale wyszli z tego samego pociągu, więc w sumie co za różnica. Wreszcie mogłem pokonać jeden stopień i znaleźć się na pokładzie. Przywitała mnie muzyka Chopina, przerwana po kilkunastu sekundach nagranym komunikatem "Szanowni państwo. Witamy na pokładzie Express Intercity Premium. Uprzejmie informujemy, że przejazd odbywa się wyłącznie na podstawie ważnego biletu z miejscem do siedzenia. W przypadku braku takiego biletu, naliczona zostanie opłata karna w wysokości 650 złotych". Uniosłem brwi i pomyślałem sobie, że to całkiem sporo, słuchając znów melodii Chopina – zresztą tej samej, co przed chwilą. Znałem już ten 30-sekundowy fragment i ciekaw byłem jakie dalsze nuty na swej pożółkłej pięciolinii wymyślił kiedyś zdolny Fryderk. Niestety nie było mi to dane. Wkrótce bowiem po raz drugi usłyszałem powitanie na pokładzie pociągu Express Intercity Premium i przypomnienie, że muszę mieć bilet, bo inaczej tuż przed świętami stanę się naprawdę bardzo biedny. Wziąłem to sobie głęboko do serca, świadomy tego, że bilet mam. Tym rozważaniom towarzyszył oczywiście Chopin, który po chwili, równie oczywiście, został przerwany tym samym powitaniem. Planowy 5-minutowy postój na stacji Warszawa Centralna przedłużył się o dwie minuty, w związku z czym melodię jak i komunikat, który znałem już chyba na pamięć, miałem okazję posłuchać jeszcze nadprogramowe 2 razy. Kipiałem ze szczęścia, gdy ruszyliśmy i wszystko umilkło. Na dobrą sprawę nie słychać było nawet pociągu. Odnotowałem, że poza większą ilością ekranów na których wyświetlają się reklamy Intercity, zdjęcia ptaków i zdania w językach słowiańskich, pociąg wygląda tak naprawdę jak zwykły pociąg. Za to jest więcej miejsca na nogi - jakość premium! Ale zaraz, zaraz. Tak. Warszawa Wschodnia. I wiecie co? CZY ONI NAPRAWDĘ NIE WIEDZĄ, ŻE CHOPIN SKOMPONOWAŁ SETKI UTWORÓW!? Bo o tym, że jedno powitanie na pokładzie Express Intercity Premium i że wszyscy niemal na pewno mają ze sobą bilet zdecydowanie nie wiedzą. „W przypadku braku ważnego biletu zostanie naliczona…”. Jeszcze nawet nie ruszyliśmy ze wschodniej, a ja już czułem, że nie lubię tego pociągu.

Wreszcie jechaliśmy. Nie mogłem patrzeć przez okno, bo było ciemno. Nie zachwycałem się wnętrzem, bo to zwykły pociąg. Do Iławy dojechaliśmy 4 minuty przed czasem.  "Szanowni państwo. Witamy na pokładzie Express Intercity Premium. Uprzejmie informujemy…". Miałem szczerą nadzieję, że na pokładzie nie ma ani jednego obcokrajowca. Po pierwsze, pomyślałby z pewnością, że w Polsce znają tylko jedną melodię tego tam Mozarta. Po drugie, wciąż nadają jakąś reklamę dźwiękową. Ja natomiast byłem już na skraju wyczerpania nerwowego, kiedy 6 minut później słyszałem po raz kolejny "naliczona zostanie opłata karna w wysokości 650 złotych". Do tego stopnia, że kiedy jakiś czas później pociąg stanął w Malborku, byłem tak zdesperowany, że byłbym w stanie zapłacić im te 650 złotych, byle tylko już wreszcie to wyłączyli. Patrzyłem na swoich współpasażerów i zastanawiałem się, ilu z nich zamiast do swoich  trójmiejskich  domów, dotrze prędkością i jakością premium do oddziału  zamkniętego. Czułem ulgę, kiedy wysiadałem na stacji w Tczewie. Tak wielką, że niemal nie słyszałem grającego mi na pożegnanie kawałka Chopina…

Kiedy  wszyscy w euforii  pytali  mnie „No i jak? Jak było?  Jak się jechało?”, ja odpowiadałem trzema słowami  „Strasznie denerwujący pociąg!”. Z kronikarskiego obowiązku muszę wprawdzie wspomnieć, że jechałem nim ostatnio jeszcze raz i historia już się nie powtórzyła, nie było żadnych dźwięków, na które można by się zdenerwować. Osobiście staram się jednak unikać Pendolino. Nie wynika to z jakichś uprzedzeń, złych  doświadczeń, ani nawet z faktu, że na pokładzie wciąż nie ma WiFi. Mam też nadzieję, że nie przebije mnie za to ani żaden facet z widłami ani nawet Posejdon. Po prostu przy różnicy w czasie podróży sięgającej oszałamiających dwóch minut (!), a przy tym cenie  biletu wynoszącej 15 zł więcej, jestę studentę jak również Polakiem-cebulakiem. Jestem po prostu oszczędny. I dzięki temu mam na kawę w Starbucksie! O!

Przedstawiciele pokoleń starszych od  nas obruszą się pewnie nie na żarty. Że ja tu marudzę, że mamy za dobrze i że za komuny było się wpychanym do wagonów przez okna.  Ale przepraszam bardzo:  ustrój słusznie miniony upadł, więc musiały być tego jakieś powody. I czy to aby właśnie nie dlatego tę komunę obaliliście? Skakaliście przez płoty, robiliście strajki, wybory, związki itd. Zupełnie uczciwie: był ważniejszy powód niż kiepskie koleje?

Wracając do Magdy Czapińskiej i jej byle jakich pociągów. Podstawowe filary tej piosenki stały się  ostatnio mocno przestarzałe, dlatego ciężko jest puszczać ją poza muzeami. A piosenki nie są przecież eksponatami. Trzeba zatem stworzyć coś nowego, zgodnego z duchem czasów. Skoro koleje nie są już byle jakie to, wpisując się w modę wrażliwości społecznej w stosunku do wszystkiego i wszystkich, utrzymując umiarkowanie melancholijną atmosferę, napisałem piosenkę.

„Piosenka o pociągach smutnych”

Jechałem pociągiem pospiesznym
Jechałem też osobowym
Jechałem z taką prędkością,
Że z pól znikały  krowy.
Myślałby kto zatem,
Iż będę tam przeszczęśliwy,
Ale ja  taki nie byłem,
Z jednej prostej przyczyny.

Mogą być Pendolina, mogą być SKM-ki
Mogą być nawet głośne, tak
Że nie utniesz w nich drzemki

Ref. Lecz ich lokomotywy mają tak smutne oczy,
Że bycie w nich przeszczęśliwym
Nie wchodzi w grę,  gdyś uroczy. x2

Cóż że te rymy nieskładne
Melodii też im brakuje,
Wsiądźmy do smutnych pociągów,
Wyrzućmy swój kamyk zielony.
Patrzmy zaś nie do tyłu,
Lecz w przód, na głowę sąsiada.
Patrzmy jak mu z łysiny,
Włos ostatni wypada.

Mogą być krajoznawcze, stawać na każdym przystanku
Mogą być bardzo ranne,
Odjeżdżać więc o poranku.

Ref. Lecz ich lokomotywy mają tak smutne oczy…

Takie doznania w pociągu,
Będą bardzo nieliczne,
Spiszmy je wszystkie zatem,
W piosnce tej eterycznej.
  
A co z Markiem Grechutą i jego  „Historią jednej podróży”? Otóż ja praktycznie spisałem właśnie historię dwóch podróży. Zapytasz dlaczego historię, skoro jedna z nich wciąż się dzieje. Otóż nie! Zacząłem bowiem pisać ten list wczoraj w pociągu, a kończę dzisiaj (nazajutrz) w domu, na pożyczonym komputerze. Najzwyczajniej w świecie nie zdążyłem tam tych wszystkich rozważań skończyć. Muszę złożyć gdzieś jakąś skargę. Ostatnio pociągi w Polsce zrobiły się o wiele za szybkie…

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz