Moja Droga Karo!
Opowiem Ci bajkę. Dawno, dawno
temu, w czasach, gdy zdjęcia były czarno-białe, a świat o dziwo nie (sprawdzone
– pytałem kiedyś moją Babcię, jak się żyło w dawnych czasach, kiedy nie było
kolorów. Wyglądała na bardzo zdziwioną. A sześcioletni M. i tak miał wielkie
rozważania na temat: ‘kto ten świat pokolorował i czy dostał za to nagrodę
Nobla?’), właśnie wtedy nie żyły sobie celebrytki. W takich latach 60. strasznie
nudne musiało być np. życie redaktorów portalów plotkarskich. A nie… Dobra,
nieważne… Ktoś jednak wtedy żył! A ja, z racji tego, że jestem podobno
niedzisiejszy, opowiem Ci właśnie o nich, o tych nie-celebrytkach. Napiszę
zarówno o tych, które żyły wtedy, jak i o tych, które teraz zachowują się tak,
jakby świat nie poszedł w jakimś dziwnym kierunku (na szczęście!). Napiszę Ci o
nich, dopóki ich ilość jest taka, że zmieści się w jednym poście. Napiszę Ci,
gdyż winien im jestem przeprosiny – w końcu każdej z osobna zrobiłem krzywdę –
WSZYSTKIE JE POWIESIŁEM. O dziwo, wszystkie są czarno-białe. Przypadek? Nie
sądzę!
Siedzę sobie przy biurku w moim
powiślańskim pokoju. Patrzę teraz na nie wszystkie po kolei. Każda tak inna,
każda charakterystyczna.
Najbardziej z lewej Agnieszka
(Osiecka). Podróżuje ze mną od bardzo dawna i chyba z nią jestem najbardziej emocjonalnie
związany. „Powstała”, kiedy w liceum przygotowywałem monodram na podstawie
wierszy Agnieszki i Jeremiego Przybory. 2 stoły, 2 krzesła,2 fotografie, dużo
listów, ja pośrodku. Agnieszka zabrana ze sceny najpierw leżała na półce w moim
domowym pokoju, później została zabrana do Torunia – do mieszkania pierwszego,
drugiego, trzeciego, czwartego. Teraz jest w Warszawie. Jeszcze wciąż bardzo młoda,
zawsze z tym samym, delikatnym spojrzeniem i uśmiechem, podparta na nadgarstku
lewej ręki, spogląda na mnie, jakby chciała powiedzieć: „co Ty wyrabiasz ze
swoim życiem?”. Była świadkiem tak wielu scen, tak wielu chwil. A ja wciąż
patrzę na nią i trochę się wstydzę… Agnieszka się patrzy. Jest niewzruszona. Potrzebuję
jej ze sobą. Sprawia, że w miejscu, w którym akurat mieszkam, czuję się trochę
bardziej u siebie. Czasem uśmiecham się do niej z zażenowaniem.
Nieco z prawej – kolejna dama, do
której podejście mam bardzo sentymentalne. To właściwie wycinek z gazety. Z
boku, wypisane są długopisem hasła, które swego czasu – rok i jeszcze trochę
temu – były bardzo często obecne w mojej głowie. Hegel, Ulpian, Locke, Pater familias, Marks,
Gaius, Mutuum, Nietzsche, Bentham. Są jeszcze dwa piesełowe ‘wow’. U
góry zaś, ponad dwoma zdjęciami zacnej pani z papierosem w ręku – na jednym
dostojnie się zaciąga, na drugim jakby właśnie skończyła wypuszczać papierosowy
dym, napis: „Krystyna życzy przyjemnej sesji”. Te zdjęcia są genialne. A
niejaka obywatelka Janda wygląda na nich jak skrzyżowanie greckiej bogini z
posągu i gwiazdy kina lat 30. Znalazła się w moich rękach dość przypadkowo.
Wypadła z zeszytu. Pierwszy raz dotknąłem jej, gdy podnosiłem z ziemi w
audytorium. To był zeszyt z doktryn, który kilka dni wcześniej pożyczyłem
pewnej osobie, aby mogła przepisać sobie notatki z części wykładów. Pamiętasz
kto to był? ;>
Trzecia w kolejce jest Audrey
Hepburn. To też prezent. Zbieram te pamiątki, bo powodują one, że są ze mną nie
tylko ‘moje diwy’, ale również i ludzie, z którymi mi się kojarzą. Audrey wisi
w szczycie łóżka. Naprzeciw okna. Przez kilka miesięcy była najpierwszą osobą,
którą widziałem każdego dnia. Otwierałem do połowy jedno oko, z marzeniem, żeby
jeszcze było ciemno, a najlepiej żeby wciąż była sobota. Kiedy docierało do
mnie jednak, że jest środa rano i zdecydowanie trzeba wstać, widziałem
dokładnie przede mną ją - rozkosznie uśmiechającą się, w kolii i diademie, z
papierosem na długiej lufce w ręku. Taaaak, „Śniadanie u Tiffany’ego” to
przeuroczy film. A i Audrey potrafiła zauroczyć wszystkich. Nawet samego Rogera Moore'a 007 - chociaż jemu może kazał być pod jej wrażeniem niejaki M. (?) #spisek
Przez tych kilkanaście tygodni, co rano witałem ją zaspanym „Cześć Audrey”. Potem przyszła zła zima, a co za tym idzie zrobiło się zimno. Zwłaszcza jeśli się śpi z głową pod oknem, które całkiem nieźle przewiewa. Trzeba było zatem podjąć nadzwyczajne środki – teraz budzę się z Audrey za moją głową. Nic dziwnego, że przez całą zimę mam gorsze dni, bo zamiast uśmiechu Audrey widzę szare niebo za oknem. Niezbyt to pozytywny początek dnia. Wiosno, przybywaj! Muszę wrócić z głową na drugą stronę łóżka!
Przez tych kilkanaście tygodni, co rano witałem ją zaspanym „Cześć Audrey”. Potem przyszła zła zima, a co za tym idzie zrobiło się zimno. Zwłaszcza jeśli się śpi z głową pod oknem, które całkiem nieźle przewiewa. Trzeba było zatem podjąć nadzwyczajne środki – teraz budzę się z Audrey za moją głową. Nic dziwnego, że przez całą zimę mam gorsze dni, bo zamiast uśmiechu Audrey widzę szare niebo za oknem. Niezbyt to pozytywny początek dnia. Wiosno, przybywaj! Muszę wrócić z głową na drugą stronę łóżka!
Na końcu rzeczonej ściany wisi
plakat z ostatnich Dwóch Brzegów. Czy 2B to diwa? 1. No a nie!? 2. Przecież i
tak wiadomo, o kogo chodzi i kto w tym przypadku jest tym plakatem
reprezentowany w kontekście diw. Musisz bowiem wiedzieć (chociaż i tak to
wiesz), że przez połowę plakatu przechodzi podpis dyrektor artystycznej
festiwalu, niejakiej Torbickiej Grażyny. Słyszałaś o niej kiedyś? Są też jeszcze
dwa inne podpisy. O tym dlaczego ten plakat wisi na mojej ścianie nie muszę
raczej pisać ani Tobie, ani Obywatelom Czytelnikom – sądzę, że to raczej
oczywiste. 2B to magiczne miejsce i czas, na które się czeka. Czemu miałbym
sobie odmówić tej odrobiny magii? /btw. Odliczacz dwubrzegowy w telefonie
wskazuje, że zostały 153 dni!/
No i jest jeszcze ona! (And by ‘she’
I mean Meryl Streep – jak mawia na Oscarach Ellen Degeneres, jeśli akurat
prowadzi je w 2014 roku). Widnieje na wszystkich moich wirtualnych ścianach. W
komputerze, w telefonie, w tablecie. Jest tam odkąd pamiętam, a w każdym razie
na pewno od 2007r. Bo któż inny mógłby tam być? I – tutaj mamy wyjątek! Meryl
jest kolorowa, a nie czarno-biała! Dlaczego? – zapytałabyś. Otóż odpowiedź jest
banalna – dla pozoru. Mamy 2015r. Nie mogę dopuścić do tego, żeby wszystkie
warszawskie iDzieci, ubrane od stóp do głów w nadgryzione jabłuszka i z
telefonami zaprojektowanymi przez Karla Lagerfelda i Michała K. Wiśniewskiego
(albo na odwrót… – kto by nadążył za warszawskimi iDziećmi) pomyślały, że mój
telefon nie dość, że nie ma nadgryzionego jabłuszka, to jeszcze nie miałby
nawet kolorowego wyświetlacza!? /A przyjechałeś tu na taczce, czy przywiózł Cię
Posejdon z widłami???/
Dlaczego Ci o nich piszę? Bo
każda z nich jest niezwykła. Bo każda codziennie inspiruje mnie i sprawia, że
mój dzień wygląda inaczej, niż gdyby ich nie było. Bez nich także ten post
brzmiałby inaczej, bo… w zasadzie by go nie było…
Każda jest albo była wierna sobie
i swojemu stylowi. Każda zajmuje w moim życiu jakiś istotny jego fragment.
Każda konstytuuje w jakimś sensie to, kim jestem. Każda wyraża mnie. Bo gdybym
to ja miał stanąć na ściance to zrobiłbym z pewnością jakąś strasznie głupią
minę. Bo ja nie jestem i nigdy nie będę diwą, choć to te diwy w jakimś sensie
mnie tworzą. One zaś nimi są. Ale nie na ściance. Tylko ze ściany. I to chyba najlepiej o nich świadczy...
Koniec.
M.
PS. W odpowiedzi na Twoje wyróżnienia
– również i ja przygotowałem ranking: „mój rok w filmie”. Kategorie tożsame.
·
Mój Filmweb zanotował w ostatnim roku tylko
jedną dziesiątkę za „Mommy” Xaviera Dolana – myślę zatem, że mogę mu przyznać
tytuł filmu roku.
·
W kategorii
film, po którym niczego się nie spodziewałem, a był cudowny: Hardkor Disko
·
Film, który
naprawdę już czas najwyższy było obejrzeć: Krajobraz po bitwie, Kochankowie
mojej mamy (tie)
·
Aktorka: Maggie
Smith za Pełnia życia panny Brodie (wciąż mną trzęsie)
·
Aktor, którego
doceniłem: Yyyy… To aktorów można doceniać?
·
Najgłupsze
tłumaczenie tytułu: Pride = Dumni i wściekli (ale film mądry,
śmieszny i smutny)
·
Rozczarowanie: Stulatek, który wyskoczył przez okno i
zniknął. Kolejny przykład nieskończonej wyższości książki nad filmem (btw.
wyjątek od reguły – Diabeł ubiera się u
Prady – książka to literackie dno, film uwielbiam)
·
Najlepszy film
polski: Bogowie (chociaż po Mieście 44 potrzebowałem 15 minut żeby
ochłonąć i móc iść na kolejny film)
·
Film, którego
nie jestem w stanie obejrzeć do końca: Birdman – może i genialny, ale ja zasnąłem już 2 razy
·
Najlepszy film
islandzkojęzyczny: O koniach i ludziach („Konie, ludzie… Of horses and men… brawo!”)
·
Festiwal roku:
Dwa Brzegi
·
Najlepszy
scenariusz oryginalny do niezrealizowanego jeszcze filmu: Karo&M za
Festiwalową retrospektywę
·
Wszystkich laureatów najlepiej zagrałaby Meryl Streep
·
Czytała: Grażyna
Torbicka
·
Galę
prowadziła: Ellen Degeneres. Sorry, taki mamy klimat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz