wtorek, 10 marca 2015

Skrzydlato mi



Try-ty-tyt Karo!

Najsamprzód albo najsampierw chciałbym chciał Ci opowiedzieć pewną historię. Otóż jednego słonecznego dnia wstałem rano i pomyślałem sobie, że dawno na blogu nie pojawił się żaden wierszyk, wiersz, poemat, fraszka chociaż. Byłem tym tak zafrasowany, że postanowiłem w następnym liście do Ciebie zamieścić przynajmniej limeryk, by zadbać o poetycki rozwój (wątpliwy, bo wątpliwy, ale zawsze) naszego naplacnego projektu.  Pytasz się, gdzie jest puenta tej historii? Był to bowiem pamiętny dzień przed-przedwczorajszy, w którym zamieściłaś ostatni post zaczynający się… od wierszowanego Powiśla zza Wisły widzianego, przez moje diwy zamieszkałego. I pomyślałem, że już never but whatever. A właśnie, że nie whatever.
I mimo że już nie chciałem – napisałem:


ROZTERKI WSPÓŁAUTORA

Jak po Karo pisać wiersze
Kiedy jej zdolności szersze
I przyćmiewa mnie ta jędza,
Talent mój w kompleksy wpędza!
Zazdrości przejawy najszczersze.

Zazdrość to niskie uczucie,
Ale jej nie schowam w bucie,
Zatem proszę – piszże gorzej
Memu ego to pomoże
I nie skończę w Nowej Hucie

Bądź Bejrucie, Kalkucie, Łańcucie,
Mając okropne przeczucie
Że na pisarskie odkucie
jedyna nadzieja - w walucie.

Jak widzisz, frustracja wylewa się ze mnie całą powierzchnią M. Zgodnie zatem ze starymi, dobrymi prawidłami ludzkości, zabrałem się za ocenianie innych ludzi. To przecież takie typowe - niespełnieni filmowcy zostają autorytetami filmoznawcami, aktorzy - krytykami teatralnymi, pisarze - literackimi (albo blogerami), sportowcy - wuefistami... A jeśli się te wszystkie (nooo... poza wf-em) frustracje zbierze razem i doda jeszcze do tego zaprzyjaźnioną polonistkę - zostaje się jurorem konkursu recytatorskiego.
Nie będzie zatem dla Ciebie zaskoczeniem, że... zostałem jurorem!

To były XV „Skrzydlate słowa”. W wielu poprzednich sam brałem udział, teraz drugi raz siedziałem po równie drugiej stronie barykady. Chociaż... przez chwilę wróciłem na plac (przypadek?) boju i po tak wielu latach, że nikt już nawet tego nie pamięta, powiedziałem na Skrzydlatych „Ptasie radio” Tuwima. Mój numer popisowy, wspominany za każdym razem przez miejscowego proboszcza. Przyszedł czas, żeby wreszcie do tego wrócić. Wszak nigdy nie wiadomo, czy nie była to ostatnia okazja. To taka miła odmiana, móc wyjść na scenę i wreszcie się tym bawić. Chociaż z drugiej strony… Jesteś poważnym jurorem. Nie możesz zapomnieć tekstu. Nie możesz się zbłaźnić. Masz ich zaraz oceniać. Uważaj. Uffff… Udało się! Jednak zabawa ;)

„Skrzydlate…” to dla mnie bardzo ważny czas. Taki powrót do świata gimnazjum, liceum. Świata, w którym mnie już nie ma, a w którym bardzo lubiłem być – chociaż z drugiej strony, byłem o wiele mniej sobą, niż jestem teraz. Coś za coś, a prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku. Nawet o M. Ale to bardzo miłe dla mnie powroty. Nie tylko spotykam ludzi, którzy wywarli na mnie swego czasu wielki wpływ. Mam do tego konkursu wielki sentyment. /Zresztą Sprawczynię całego skrzydlatego zamieszania miałaś okazję poznać w zeszłym roku w Kazimierzu. A że wiemy oboje, że nas czyta, więc z całą sympatią – POZDRAWIAMY!!!!/

Byłem jurorem. Siedziałem, słuchałem, notowałem, krzywiłem się i uśmiechałem. Zobaczyłem kogoś, kto bardzo przypominał mi mnie dekadę temu, kilku bardzo utalentowanych recytatorów i kilku naprawdę bardzo odważnych, bo widać, że jednocześnie niezwykle nieśmiałych.
 I mając niejakie doświadczenia z dwóch stron barykady, myśląc o własnych bolączkach i rzeczach na które przy ocenianiu sam zwracałem uwagę, jak i o tych, na które przez lata moich występów uwagę zwracali inni, postanowiłem przygotować taki mały podręcznik. Myślisz, że się sprzeda i będę bogaty?

10 kroków, by olśnić jurora – zarys wykładu, wydanie pierwsze:

1)      Wyszukaj tekst, który nie był Ci wcześniej znany, a przy okazji nie zna go nikt inny na świecie. Dobry tekst to połowa, jeśli nie trzy czwarte, sukcesu. Juror będzie Cię słuchać z większym zainteresowaniem, jeśli usłyszy coś nowego, zwłaszcza jeśli przy okazji będzie mu się to podobało. Wszakże nic dwa razy się nie zdarza (poza Szymborską na konkursach recytatorskich - ta zdarza się o wiele więcej niż 2 razy...)
2)      Wybierz tekst, który Ci się podoba, który rozumiesz, który Ci leży. Fakt, że nie wiesz o czym mówisz albo tego nie lubisz, juror jest w stanie rozszyfrować w max 10 sekund. I sprawa przegrana.
3)      Nie wybieraj wierszy Wisławy Szymborskiej (a tym bardziej Wiesławy Szymborskiej - sic!), które juror zna na pamięć - i najbardziej prawdopodobne jest, że zaśnie z nudów, będzie czuł niedosyt, stwierdzi, że słabo interpretujesz, a w skrajnych przypadkach będzie miał ochotę Cię zamordować za masakrowanie ulubionych tekstów poprzez prezentację ich na poziomie instrukcji obsługi żelazka.
4)      Jeśli już jednak wybierasz wiersz Szymborskiej - zaprezentuj go tak, jak nikt dotąd na świecie - choć jest to piekielnie trudne. Zaskocz jurora! Bądź nietuzinkowym recytatorem. Łam konwencje, schodź z utartych szlaków. /To samo dotyczy tekstów: Konopnickiej, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Tuwima, Miłosza, Leśmiana, Herberta, Mickiewicza, Słowackiego./
5)      Wyglądaj! I nie mam tu na myśli konieczności spędzenia 5h u kosmetyczki, 3h u fryzjera i pół roku u chirurga plastycznego. Twój wygląd jest Twoim rekwizytem. Odradzam białe blzuki i czarne spódniczki (nawet jeśli jesteś mężczyzną - wtedy to też może wyglądać słabo...). Na scenie jesteś artystą! Wyglądaj więc choć trochę jak artysta! Elegancka ekstrawagancja jest w cenie w drugiej dekadzie XXI wieku. Czuj się w tym dobrze, swobodnie. Przez te kilka minut to Ty jesteś gwiazdą!
6)      Pierwszą rzeczą jaką robisz, gdy wchodzisz na scenę, niech będzie obdarzenie jury promienistym uśmiechem nr 4. Albo nr 5. Generalnie szczerz się do jurora przez chwilę. Jurorowi trzeba schlebiać! Juror poczuje się ważny i jest spora szansa, że na starcie Cię polubi. A później… jak to w życiu. Znacznie trudniej jest oceniać surowo kogoś, kogo się lubi, nie? Może załapiesz się przynajmniej na wyróżnienie…
7)      Nie bądź „więźniem wersów”. Rozumiem, że po wersach najłatwiej nauczyć się tekstu na pamięć, ale – błagam! – w recytacji przekazuj sens, myśl i ducha wiersza, a nie jego układ graficzny. Opowiadaj historię, bądź na granicy prozy. I pamiętaj – w dobie powszechnego dostępu do bezprzewodowego Internetu juror weźmie do ręki telefon i sam sobie znajdzie układ wersów w danym wierszu. I zrobi to – naprawdę – jeśli tylko zaczniesz go zanudzać. Nie ułatwiaj jurorowi zadania. I bez tego ma kawę, darmowe ciastka i czuje się cholernie ważny.
8)      DYKCJA!!!!!!!!!! – to bardzo niemodne słowo. Ale jurora szlag trafia, gdy nie jest w stanie zrozumieć słów, które wypowiadasz. Zmieniaj tempo, przyspieszaj, wydawaj z siebie dźwięki z prędkością karabinu maszynowego, jeśli tylko uważasz, że jest to uzasadnione. Ale każde słowo musi wybrzmieć. Musi się składać dokładnie z tylu samu głosek, jak jest to zapisane w słowniku języka polskiego (to ta dużo książka, którą babcia ma na półce). Jeśli przyspieszenie tempa polega na szybkim bełkocie lub obcinaniu końcówek słowa, na twarzy jurora pojawia się grymas. W domu ćwicz hiperpoprawność, w trakcie występu o niej zapomnij. Ale wyraźne słowa zostaną. Nie zjadaj końcówek! Jeśli jesteś aż tak głodny, podejdź do jurora i zjedz mu ciasteczko. Mniej się wkurzy.
9)      Stój mocno na nogach, w lekkim rozkroku. Możesz je usztywnić w kolanach, nie będą Ci wtedy drżeć (juror M. pamięta, jak w trakcie występów zawsze trzęsły mi się nogi). Zapomnij o rękach. Albo zaczną Ci delikatnie gestykulować (byle nie za mocno!) albo zrobią coś równie  naturalnego. Nie chowaj ich w kieszeniach, nie chowaj za plecami. Nie przepraszaj swoją postawą za to, że jesteś na scenie.
10)   Daj wybrzmieć zakończeniu. Podkreśl je. Niech to będzie takie tupnięcie nogą. HELLLOŁ! TO JUŻ! KONIEC! BIJCIE MI BRAWA, BO JESTEM ZAJ******. Nie płyń do tego zakończenia tempem szalonego, acz słabego pływaka, który właśnie tonie 3 metry od koła ratunkowego i za wszelką cenę chce go dopaść – bo skończysz jak słaby pływak z Titanica. Zamarzniesz na ogłoszeniu wyników. Nie mów „dziękuję” tuż po ostatnim słowie swojego tekstu. Zepsujesz cały efekt. Czekaj na salwę oklasków i na to, aż rozentuzjazmowana publiczność na rękach zniesie Cię ze sceny. Albo zostań tam na zawsze.

Miało być dziesięć, ale będzie jeszcze jedno - najważniejsze…
11)   Po prostu zrób cholerne show. Wbij się w pamięć wszystkich. Be like damn Helen Mirren! Ups, sorry. Dame Helen Mirren.

Czytam to i jestem z siebie tak dumny, że już niemal przeszła mi zazdrość. Zazdrość to niskie uczucie. Trzeba się więc poetycko wznieść wysoko. Voila!

Love,
M.

Ps. Nie jesteś jędzą! To tylko taka licentia poetica :)

Skrzydlato nam!
(fot. katolik.tczew.pl)

1 komentarz:

  1. Nudząc się w pracy zagląda w najgłębsze zakamarki internetu i oto trafiam (myśląc uprzednio o tym co się chciało, a co z tego zostało). Czytam ja o krytykach teatralnych - niespełnionych aktorach. Myślę ja, że to niemożliwe, że instrukcja którą czytam jest moją instrukcją, a ja jej nie potrzebuję. Zanurzenia literackie też zdają się być niebyłe i nawet umiejętność czytania gdzieś zanikła. Teraz jedynymi tekstami które trafiają są maile w moim Tiffi Word. Tak szybko można się wyprać ze wszystkich wyższych uczuć i już nie mówić w romantycznej walucie.

    OdpowiedzUsuń