Mój Drogi M.!
Cieszę
się, że tak godnie wypełniasz obowiązki konsula honorowego i attache Torunia w
Warszawie! Na pewno koleżanka Jacka udławiła się z zazdrości w tej Holandii
serem Gouda (czyt. Hołda, o czym nikt nie wie) i rzuciwszy drewniaki na dywan z
tulipanów postanowiła wrócić do tej gościnnej, absurdalnej, mokrej Polski.
Wtedy,
przy Wazie, mógłbyś jej w wolnym tłumaczeniu wspomniany dwuwiersz Sztaundyngera
tak zacytować:
So you didn’t like Krak-ów?
Now this słup you must approve!
Cos you had in ass that place
Now this słup you must embrace
Słup to oczywiście pole, pillar, post , ale z pełną
świadomością zostawiam nasz słup,
gdyż a pole –dancing Vase to jednak chyba zbyt duża abstrakcja. Zwłaszcza
jak się przyjechało do kraju, gdzie ludzie nie chodzą do góry nogami!
Czytałam Twoją deszczową opowieść
w bibliotece. Biblioteki mają to do siebie, że ludzie tam rzadko patrzą w górę.
Rozproszona listem wyjęłam nos z książki i bardzo dobrze, bo przy okazji zaobserwowałam niezwykłe
zjawisko! Czytelnia prawnicza ma to do siebie, że dzieją się tam dziwne rzeczy –
jest to naturalne dążenie przyrody do równowagi. Środowisko dąży bowiem
do unikania biegunki legislacyjnej i stąd także nadmiar wiedzy prawniczej
uaktywniany jednocześnie w jednym miejscu przez nagromadzenie wielu osób
powoduje unoszenie się legislacyjnego oparu. Opar ten przypomina często
kształtem paragraf lub prof. Zolla, w zależności od ciśnienia atmosferycznego.
Przyjrzawszy się z bliska można dostrzec jednak smugi w kształcie liter, słów i zdań. Stanowią one
uogólnienie wszystkich treści przyswajanych przez osoby uczące się aktualnie
prawa w danej czytelni. Oto fragment tego, co odczytałam z oparu legislacyjnego owego
dnia:
„Na początku mojego wywodu
zaznaczę, że warto zdefiniować to pojecie, które jest w tytule tego podrozdziału,
rozdziału i książki. Nie podam jednak tak na tacy tej współczesnej słusznej
definicji, o nie. Co, może jeszcze miałaby być w ramce, może wytłuszczonym
drukiem? Halo, przepraszam..! To jest autorska publikacja, nie repetytorium,
nie jakaś sesja w pigułce. Dojdę do tej definicji, ale najpierw przeprowadzę
Cię, drogi studencie (bo wiem, że nim jesteś, bo nikt inny mnie nie czyta ale będę
do Ciebie pisał tak, jakbyś był wybitnym przedstawicielem szkoły wiedeńskiej), przeprowadzę
Cię przez gąszcz historycznych rozważań, przytoczę liczne przykłady i na pewno
za każdym razem będziesz przekonany, ze już, już, tuż za akapitem, lada moment
czeka wreszcie ta jedyna słuszna definicja. Jacy wy jesteście naiwni; to urocze!
Będziesz z napięciem śledził kreślone przeze mnie słowa, ostrzył ołówek,
obnażał zakreślacz z nadzieją, że to już, ale… NIE! „Powyższe rozumowanie zostało
odrzucone w orzecznictwie i doktrynie”; „Teoria ta ma znaczenie już wyłącznie
historyczne”.Szach mat. Czytaj dalej. Albo nie. Ale jak dam takie właśnie
pytanie? Ha. Więc czytaj.
Powtórzę
ten trik jeszcze kilka razy, ku Twojej rosnącej frustracji, podając tu i ówdzie
przykłady kazusów bez podania treści, gdzie indziej znów, odwrotnie, nawiążę do
mi tylko znanych haseł odnośnie jakichś kazusów, które są tak insajderskie, ze
nawet nie znajdziesz ich w Wikipedii. Potem spędzisz dwie godziny podążając tropem fascynujączych odsyłaczy Wikipedii. Ja spokojnie poczekam tutaj, odłożony nie przeczytam się sam ani o zdanie, obiecuję. Będę cieprliwie czekał aż wrócisz...
Przerwę
znienacka wywód o definicji i przedstawię teraz spór w doktrynie. Kto bogatemu
w wiedzę zabroni? Jedna strona sporu
będzie wywodziła się z pozytywizmu prawniczego. Druga od któregoś z filozofów,
może Kegla. Przedstawię pierwszą i wyda Ci się całkiem sensowna. Następnie drugą
i z tą zgodzisz się jeszcze bardziej, wyśmiewając teraz swoje naiwne
pozytywistyczne „ja” sprzed chwili.
Pozwolę zadumać Ci się chwilę nad tym, która z nich wybrać, ale zaraz
wyratuję z tego greckiego dramatu. Przyjacielu, czy trzeba obierać któraś
stronę? Wiedz bowiem, że...przyjęto powszechnie stanowisko pośrednie między tymi teoriami!!! Tu
świętujemy chwilę razem przebiegłość judykatury i wspólnie pijemy łyk absyntu
za tego sędziego w tym znanym kazusie, który pierwszy wpadł na to genialne
rozwiązanie. Tak proste, tak genialne.
Wrócę
teraz do rozważań nad definicjami. Przytłoczę Cię, podając jeszcze raz
dotychczasowe propozycje, ale podam ich inne nazwy abyś się jeszcze bardziej
pogubił. Przedstawię zupełnie oryginalną teorię wyrażoną w polskiej doktrynie. Jej
autorem jest Profesor, Który Napisał Mi Kiedyś Negatywną Recenzję. We
wszechstronny sposób obnażę wszystkie jej nieociągnięcia i dodam przypis, na
którym oparłem swój wywód1)
Podsumuję rozdział tym,
że właściwie żadna definicja je obejmuje w pełni problemu, a już na pewno nie
ta Profesora, Który Napisał Mi Kiedyś Negatywna Recenzję. Podkreślając dramat
braku definicji i jak brak ten wpływa każdego dnia na to, że Polska Zielona Wyspa
staje się coraz mniej zielona, wskażę z fałszywą skromnością na promyczek
nadziei. Jestem nim Ja, z moją Definicją. Przedstawiłem ją na Ogólnopolskiej Konferencji
„Prawnik prestidigitator: kohabitacja w świetle koedukacji a tanie uczestnictwo
czynne wobec wyzwań współczesności – praktyka i orzecznictwo”. Przedstawiam
moją definicję. Od definicji Profesora, Który Napisał Mi Kiedyś Negatywna Recenzję
różni się tym, że zamiast „lub” użyłem „albo”. Cytuję publikację, która
podkreśla kluczowe znaczenie tej zmiany
2). Triumfalnie kończę
rozdział. Panie i panowie, mamy definicję! A to dopiero początek…”
1) tak trafnie – Dr Hab. Mój Znajomy Ze
Studiów [w: Ja I Mój Znajomy „Krytyka Tamtych”, Prawo i klawo, Warszawa 1993]
2) tak słusznie i obszernie – J. Słuszny w: Słusznie i Obszernie
o niczym, wyd. Nietzches’ Digest.
Pozdrawiam, nie straciwszy jeszcze rozumu 3)
Karo
3)
pogląd przeciwny prezentuje niesłusznie i nietrafnie Przeciętny Obserwator w dysertacji „Opinie
opinii publicznej i publiczności”, wyd. Rodzina i Przyjaciele, Toruń 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz