niedziela, 25 stycznia 2015

Swag bag

Halo Warszawa!

„W tej Polsce nigdy ładu, a najmniej teraz” - pomyśleli Polacy w każdym stuleciu dziejów. A że kraj chory psychicznie...? Wisława Szymborska miała pewnie do czynienia z NFZ. Albo czymś, „gdzie praktyka bywa różna”. Albo dowiedziała się, że od tego roku Kocham Kino ma być nadawane tylko raz (słownie: jeden) w miesiącu. Czasami naprawdę można się zdenerwować.
Ostatnio, kiedy „otworzyłam” telewizor, trafiłam na informację o tym jak trudno jest się w Polsce odnaleźć rodzeństwom rozdzielonym przez adopcję. I wiesz co mnie najbardziej zdenerwowało? Ten problem, na taką skalę, jest tylko w Polsce. Bo biurokracja, bo jakieś głupie przepisy, itd....

Ale to wszystko nie zmienia faktu, że bardzo mi na tej naszej Polsce zależy i jestem dumna z bycia Polką. I myślę, że narzekanie bez zaczynania od siebie nie ma sensu, ale znów nienarzekanie byłoby takie... niepolskie, prawda? 
 
Tłumaczę się wszystkim, Tobie też się chyba tłumaczyłam, więc powiem raz jeszcze. Idy nie widziałam. Chcę, i to od dawna, a nie mogę. A to to, a to tamto, a to bankiet z GT. Ale obejrzę, obiecuję. A ponieważ nie znam się, to się wypowiem.

Zgadzam się, że promocja to dla naszej kinematografii wspaniała. Nie ma co do tego wątpliwości i tylko cieszyć się trzeba. Zwłaszcza, że szans na polski akcent mamy tym razem w sumie aż pięć. Ale tematyka filmu, to przecież zupełnie inna sprawa. Inny „poziom” można by powiedzieć, bo nie chodzi o tych, którzy dowiedzą się, że to film polski i oscarowy, ale o tych, którzy jego treść poznają. Sprawa prawdy, czy może lepiej, uczciwości w takich kwestiach, bardzo mi leży na sercu (Piłat is like: „Cóż to jest prawda?”). A to dlatego, że zdaję sobie sprawę na ile sama opieram swoją wizję wielu wydarzeń na wersji reżyserów. Chociaż wiem, że każdy film historyczny siłą rzeczy musi być interpretacją, to szczerze (naiwnie?) wierzę, że jednak co do podstawowych faktów nie wprowadzi mnie w błąd. Oczywiście, nie mam pretensji do Camerona, że starsi państwo (nomen omen nazywali się Ida i Isador Straus), którzy w „Titanicu” postanawiają razem umrzeć przytuleni, w rzeczywistości nie byli w kajucie a siedzieli na fotelach na pokładzie. Oczywiście, nie spodziewam się prawdy historycznej w żonglujących konwencjami filmach w rodzaju „Bękartów wojny”. Jeżeli jednak to prawda, że Ida opowiada o II wojnie światowej, ale nie ma w filmie mowy o Niemcach i nie wiadomo też tego, że Polacy ratując Żydów ryzykowali życie całej rodziny, to może rzeczywiście coś jest nie tak? Słyszałam o petycji, by do dystrybuowanej wersji filmu dołączyć w początkowych napisach kilka zdań wyjaśnienia, zarysowania kontekstu zdarzeń, który sprawy dla nas oczywiste przybliżyłby światowej publiczności. Sądzę, że nikomu to nie zaszkodzi, w sytuacji, gdy ciągle wracają problemy tak podstawowe jak „polskie obozy śmierci”.

Nie znaczy to jednak, że kino ma być tylko poprawne politycznie, i nie pokazać ani jednego dobrego Niemca czy podłego Polaka. Chodzi o proporcje. Sztuka ma szokować, ma poruszać trudne, straszne, wstydliwe, smutne sprawy. Ale jest to też coraz bardziej masowe medium, które kształtuje nieustannie opinię publiczną. A opinia publiczna ma to do siebie, że nie wnika, nie zagłębia się, tylko przyjmuje to, co jest jej podane na tacy. Chodzi o to, że warto byłoby wykorzystać kino do pokazania „naszej” wersji zdarzeń, nie dlatego, że jest ona jakaś „jedyna słuszna”, ale dla możliwości porównania jej z innymi produkcjami. Chodzi o wykorzystanie kina, którego robienie naprawdę się w Polsce udaje dla naszych dobrze pojętych interesów. Takie „Miasto 44” zrobiło naprawdę wiele dobrego, będąc i artystycznym i patriotycznym widowiskiem. Mnie poruszyło jak mało który obraz. Jeśli Polacy nie będą robić kina o tym, co w Polsce piękne, no to kto ma się tym zająć? No, pomijając tego skandynawskiego studenta medycyny, który zakochał się we Wrocławiu i nakręcił ciekawą etiudę. 
 
Nawet jeśli jednak może coś tam „Idzie” nie idzie... to cóż dopiero powiedzieć wobec „Gry tajemnic” bez bydgoszczanina Mariana Rejewskiego? Ten aż z żalu skamieniał na swojej ławeczce przy ulicy Gdańskiej. Jest pierwszym, który przegrał te Oscary.

Ale o innych przegranych się nie martw! Podobno każdy nominowany dostaje warty kilkadziesiąt tysięcy dolarów woreczek upominkowy, tzw. swag bag. Oczywiście w wolnym tłumaczeniu oznacza to „secretly we are Grażyna Torbicka”. I jeszcze na pocieszenie wspaniały, słodki torcik.

Nowego filmu z Meryl jestem ciekawa. Generalnie chyba chodzi o to, że bohaterka "Mamma Mia" została czarownicą i musi zdecydować, który z siedmiu krasnoludków jest ojcem, tak? Podobno reżyser filmu o Lego, kiedy nie dostał nominacji, nie przejął się specjalnie tylko zbudował Oscara z klocków. Meryl może złotego chłopaka przecież zagrać, ba byłaby to na pewno najwspanialsza kreacja Oscara w historii kina. Wyobraź sobie tylko: „I don't need an Oscar. I am one".
 
W konkursie głównym najmocniej życzę wygranej Grand Budapest Hotelowi. Wcale nie dlatego, że pozostałych filmów jeszcze nie widziałam. Ale Grand to naprawdę wspaniała komedia, ma u mnie złote, platynowe 10/10. 
 
Spośród polskich nominacji zwrócił moją uwagę dokument „Joanna”. Bohaterką jest chora na raka autorka bloga „Chustka”. Zgłębiwszy się w temat, odkryłam trzy rzeczy. Po pierwsze, zdjęcia do dokumentu robił ten sam Łukasz Żal od „Idy”. Po drugie, ona przez jakiś czas pisała też inny blog razem ze swoją przyjaciółką, który miał formę listów! (sensacja! fanfary!) Po trzecie, umarła dokładnie w dniu pogrzebu mojej mamy....

 W każdym razie, ten jej blog nadal jest w sieci, po jej śmierci pisał tam jeszcze przez jakiś czas jej ukochany. I raz napisał tak:

Myślałem, że z czasem przestanie boleć.
Myślałem, że w końcu tęskni się mniej.

Nieprawda.”

I taka jest, cholera, prawda.
Muszę obejrzeć ten film.

Karo


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz